29.5.12

Pogoda piękna...

Jest pięknie.
Wiosna nas rozpieszcza w tym roku słońcem, a ostatnio również miłą temperaturą - nie jest ani za zimno, ani zbyt ciepło, w sam raz po prostu.

Nie mogę napisać, że żal siedzieć w domu, bo ja to lubię, ale nosi mnie trochę bardziej niż zazwyczaj i czekam na wakacje kiedy będziemy mniej uzależnieni od odbioru Wojtka z przedszkola przed 16 (niby to tyle godzin, a mi zawsze trudno jest się wyrobić ze wszystkim co sobie zaplanowałam i pędzę do przedszkola z wywieszonym językiem).

O Hani nie napiszę, bo ona uwielbia wychodzić z domu (w czym znowu jest przeciwieństwem swojego brata). Jest zawsze pierwsza do zakładania butów, a ostatnio urządza sceny rozpaczy gdy rano żegna się z Wojtkiem i Tomkiem, zamiast wyjść z nimi (dlatego uwielbia wtorki, gdy razem wszyscy wychodzimy i najpierw odwozimy Wojtka do przedszkola, a potem ją do Małego Domku).

Jednym słowem spacerujemy. A ja dodatkowo mogę nacieszyć wzork Hanią w letnich sukienkach.

24.5.12

Przedszkolnie

Gdy przychodzę po Wojtka do przedszkola nie śpieszę się, mogę w nim trochę poprzebywać, pogadać z dziećmi, popatrzeć kto się bawi z kim i w co. Interesują mnie takie przedszkolne ploteczki :)
Lubię też patrzeć na rodziców odbierających swoje pociechy i wyszukiwać podobieństw między nimi. Często wcale nie trzeba szukać, bo od razu widać czyje to dziecko/ mama/ tata :)
Czasem widać też to podobieństwo pokolenie wstecz i kiedy przychodzi babcia lub dziadek, to ja od razu wiem nie tylko po kogo, ale czy jest to babcia ze strony mamy czy taty.
Lubię te moje przedszkolne obserwacje, lubię patrzeć na Wojtka jak bawi się w grupie. Lubię bardzo te dzieci i szkoda mi ogromnie, że już niedługo każde z nich pójdzie w swoją stronę i pewnie z większością już się nigdy więcej nie spotkam.
Ale uważam się za ogromną szczęściarę, że mam na to wszystko czas.

New York, New York



W tym tygodniu minął rok od momentu kiedy skośnooki pracownik imigraction office na lotnisku Newark pozwolił nam chodzić po amerykańskiej ziemi i oddychać amerykańskim powietrzem - po przejściach z gruszką zostaliśmy wpuszczeni do USA.

Myślałam o tym wczoraj, bo do naszej sypialni powoli wdziera się oszałamiający zapach kwitnącej akacji i przypomniałam sobie jak to było w zeszłym roku, gdy też tak pachniało (pierwsza wiosna w nowym mieszkaniu!), a ja się pakowałam, ale w przedwyjazdowym stresie myślałam, że lepiej byłoby zostać w Warszawie i cieszyć się tym zapachem. Bo ja bardzo boję się latać samolotem.

W kategorii "podróżnicze wyzwania"nasz wyjazd z pewnością nie plasuje się wysoko, bo były to zwyczajne dwutygodniowe wakacje. Tylko miejsce dość szczególne, Nowy Jork.
Ale jednak przeżywaliśmy i cieszyliśmy się bardzo, bardziej niż z innych wyjazdów.

Nowy Jork z pewnością nas oszołomił, zadziwił swoją skalą. Tam na prawdę można się poczuć jak maleńka mróweczka w wielgaśnym mrowisku i to nie tylko dzięki wieżowcom, które dosłownie przytłaczają, ale też i ilości ludzi na każdej ulicy (no, prawie na każdej :)).
Ale Nowy Jork mnie nie oczarował. Nie rzuciłabym wszystkiego by tam zamieszkać, myślę, że są miejsca na świecie bardziej dla mnie. Myślę jednak sobie o naszym pobycie często i im dalej od niego tym z większą nostalgią. Wspomnienia, wiadomo :)
Fajnie nam tam było i wiem, że chciałabym wrócić..

* na przykład po to, by odwiedzić wszystkie muzea, do których nawet nie próbowaliśmy wchodzić ze względu na dzieci.
* lub po to, by posłuchać tego pana, który w metrze melodyjnym głosem mówił, żeby odsunąć się od zamykających się drzwi. Nagrałam go nawet, ale to przecież nie to samo, co w realu :)
* przejść się nową częścią parku High Line, którą otwarto niedługo po naszym wyjeździe też byłoby fajnie
* spędziłabym też więcej czasu na Brooklynie - Williamsburg baaardzo mi się spodobał zarówno jego hipsterska, jak i tradycyjnie żydowska część.
* Ale nie wiem czy najchętniej nie popiknikowałabym na trawie w parku wsłuchując się w dźwięki miasta. Bardzo mi się podobał nowojorski zwyczaj otwierania trawników w ciągu dnia w każdym parku, by ludzie mogli poobcować z naturą przez kilka godzin. Cudownie byłoby gdyby i w warszawskich parkach coś takiego było możliwe.

Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać, bo co tu dużo ukrywać - magia Nowego Jorku podziałała i na mnie :)


8.5.12

Na Wojtusia z popielnika...

Ten wpis miał być o majówce i najdłuższym weekendzie nowoczesnej Europy, ale o tym jak było cudownie, sielsko, wiejsko i co robiliśmy napiszę później, jak już będę miała zdjęcia.

Tymczasem o Wojtku, bo rośnie nam Chłopak, mężnieje, coraz bardziej się mądrzy, dowcipkuje już też nie jak mały chłopczyk. No i we wrześniu pójdzie do szkoły.
/Nie jestem jeszcze psychicznie gotowa na bycie mamą pierwszoklasisty, ale cóż mam do powiedzenia.. Wierzę, że szkoła, którą wybraliśmy jest przygotowana na przyjęcie sześciolatków i nie spaczy nam Chłopaka, a wręcz odwrotnie - rozpali w nim miłość do nauki i wiarę, że wszystko jest możliwe. Bardzo, bardzo bym chciała, żeby tak się stało i żeby miał lepsze doświadczenia szkolne niż ja. Mamy jeszcze kilka miesięcy, żeby się przygotować./

Ale do rzeczy.
Wojtuś jest jak skarbonka - im więcej w niego wkładamy, tym więcej wyjmujemy. I dotyczy to i złego i dobrego. Jak mam zły czas, to i on jest w gorszym humorze i nie całkiem do życia. I odwrotnie - moja cierpliwość i dobry humor przekładają się na jego dobre samopoczucie, ogólną wesołość i pozytywne nastawienie do wszystkiego.
I niby wiem, że w dzieciach możemy się przeglądać jak w lustrze, ale uderzyło mnie to bardzo dzisiaj rano, kiedy Hania się przewróciła, a On zapytała się jej czy wszystko dobrze, czy może ruszać ręką, bo jakby nie to mogłoby znaczyć, że ją złamała. Dokładnie w ten sama sposób, tymi samymi słowami i tym samym tonem spytałam się jego wczoraj kiedy szalejąc potknął się na podłodze, przewrócił i bardzo rozpaczał..



Tak, Wojtek jest też opiekuńczy, wydaje mi się, że z każdym dniem coraz bardziej. Zapewne to efekt posiadania młodszego rodzeństwa, ale o dziwo zauważam, że opiekuje się też innymi dziećmi, na przykład półtorarocznym Tytusem podczas ostatniego weekendu. Ale też w przedszkolu byłam świadkiem sceny gdy próbował przekonać swojego przyjaciela Bartosza, żeby się nie złościł, bo nie warto.
Bartosz tego dnia akurat, czy raczej podczas zabawy, którą dzieciaki były zajęte popołudniu, został odsunięty przez grupę i dzieciaki nie pozwalały mu bawić się ze sobą. Jak przyszłam i było już wiadomo, że jedno stanowisko w zabawie zostanie zwolnione, Wojtek zaczął negocjować z dziewczynką, która w grupie grała pierwsze skrzypce, by na jego miejsce przyjęła do zabawy Bartosza. I gdy ona się zgodziła, zaczął do tego samego namawiać obrażonego Bartosza argumentując, że to niemądre i nie ma co się obrażać, że tylko on na tym straci i takie tam podobne.
Byłam na prawdę zadziwiona taką postawą i, nie oszukujmy się, wzruszona również.

W ogóle mądrość Chłopaka i jego bystrość obserwacji mnie zaskakuje. Gdy któregoś dnia w przedszkolu Franek bardzo się złościł, płakał, szalał, bo coś poszło nie po jego myśli, Wojtek na moje pytanie o co poszło (jak już zostaliśmy sami rzecz jasna), powiedział, że Franek zdenerwował się, bo Pani się nie zgodziła na jeden z jego pomysłów, ale on, Wojtek, uważa, że to nie był powód, by tak ostro reagować.
Co oczywiście nie przeszkadza mu reagować tak samo ostro, jak jemu coś się nie spodoba.

Cieszę się, że jest taki wrażliwy. Myślę sobie, że dla chłopaka to ważna cecha, bo w późniejszym życiu facetom często jest łatwiej w różnych sprawach, podczas gdy to dziewczyny, płeć piękna niby, muszą się wykazać gruboskórnością i wielką siłą charakteru. Czyli natura dobrze nasze dzieci obdarowała.
I śmieszne, że o ile Hanka nas ciągle zaskakuje swoją siłą (po kim Ona to ma?? może po prababci dziadka??), tak Wojtek jest z nasz do bólu. Patrzę na niego i widzę siebie i Tomek ma tak samo.

Charakterystyczny dla Wojtusia jest styl wysławiania się, od samego początku niezwykle literacki. I tak, moje Dziecko opowiadając historię nie powie "Nagle wszedł do pokoju", lecz "Wtem wkroczył do pokoju".
A gdy na niedawnym spacerze oskrobałam mu marchewki dość boleśnie, zaklął pod nosem "Och, niełatwo mi teraz będzie biegać!"
Ubóstwiam to!

No i jeszcze jego poczucie humoru coraz bardziej tomkowe.
Przykład z ostanich dni:
Cofając pod domem stłukłam lampę w samochodzie zaparkowanym obok. Zdenerwowałam się bardzo, bo było to na świeżo po naszym wypadku (o którym może jeszcze napiszę, a może wcale nie), do tego jedno auto już w warsztacie, a w perspektywie wyjazd na majówkę, nie mogłam więc unieruchomić drugiego samochodu.
Siedziałam więc za kierownicą rzucając przekleństwami, nie wiedząc czy bardziej płakać czy wyskoczyć z auta, by ocenić rozmiar szkód i zachować spokój. A Wojtek wtedy, tonem rozbawionego stoika, powiedział: "Mamo zachowujesz się zupełnie jak Pani, która w nas wjechała."
Rozładowało mnie to zupełnie :)
Najbardziej lubi jak się na niego mówi "Wojtuś". Jeszcze :)