17.7.12

Na początku był negatyw...

Od początku czerwca jestem w fotograficznym szale. Zaczęło się co prawda jeszcze na majówce, potem była niedziela w Stavanger, ale teraz widzę, że się dopiero rozkręcałam.
Kulminacją okazał się chyba ciąg przedszkolnych imprez - urodziny Maury, przedstawienie łączące w sobie dzień Mamy i Taty oraz zakończenie roku przedszkolnego i przedszkola w ogóle, mecz Starszaków. Poczułam wtedy jak niewiele mi zostało do nacieszenia się tym, że mam w domu przedszkolaka i że za chwilę każde z tych dzieci, które tak polubiłam, pójdzie w swoją stronę i zaczęłam trzaskać zdjęcie za zdjęciem, by w ten sposób coś z tego etapu naszego życia zostało. By uchwycić też tę atmosferę zgrania i poznania się, która w starszakach jest już bardzo silna.
W tak zwanym międzyczasie dokumentowałam atmosferę przed Euro i w czasie mistrzostw oraz różne eventy towarzyskie. A potem wyjechałam najpierw nad morze, a potem w góry, gdzie oczywiście też robiłam zdjęcia. I to był gwóźdź do trumny. Teraz nie wyrabiam z porządkowaniem i obróbką tego wszystkiego, a w perspektywie mam już kolejny wyjazd, na który przecież też bez aparatu się nie ruszę.
Ratunkiem jest fotografia analogowa - tutaj robię zdjęcia, wywołuję i mam. I nic nie poradzę na to, że analog jest moim ukochanym aparatem. Lubię ten dreszczyk emocji jak odbieram zdjęcia i nigdy nie wiem co wyjdzie. I lubię ten klimat zdjęć z kliszy. Na cyfrze jest moim zdaniem nie do powtórzenia. Przynajmniej ja nie umiem.
Poniżej garść wakacyjnych impresji.
Kołobrzeg.

Pogoda nie rozpieszczała.

Chwila przerwy w domu, gdzie dla odmiany cieszyły upały.

Tęcza nad placem Zbawiciela. Najpiękniejszym i najciekawszym w Warszawie.

Skawinki.

I przepiękny ogród Asi.