Ja, po prawie trzech tygodniach w domu (najpierw chora Hania, potem Wojtek, potem oboje, potem ja), przeżyłam szok. Owszem, widziałam przez okno, że trawa się zazielenia, a na drzewach pojawiły się listki. A jak jechaliśmy do lekarza zdążyłam zauważyć nawet, że magnolie lada dzień rozkwitną na dobre. Ale to, jak jest pięknie, jak wszystko się zieleni, kwitnie i jak ludzie na chodnikach tempo zwolnili, by móc rozkoszować się słoneczkiem, było dla mnie miłym zaskoczeniem. Chyba jeszcze trochę zimowa jestem i prawdę mówiąc nie do końca gotowa psychicznie na taką wiosnę pełną gębą. Ale nicto, kilka kursów na Pola Mokotowskie i się szybko przestawię :)
A za tydzień przywita nas Beskid Niski, na który czekam z wielką niecierpliwością. Kocham góry i wszelkie wyjazdy też uwielbiam (choć zawsze boję się podróży), no ale Beskid Niski ma swoją magię, jakiej nigdzie indziej nie czułam. Opuszczone wsie łemkowskie fascynują, ale i trochę przerażają jednocześnie. Wyczuwam tam dziwną energię, ale może to właśnie dlatego, że zostały tak nagle opuszczone wbrew woli mieszkańców i nieuspokojone duchy jeszcze się tam wałęsają budując aurę niesamowitości.
Przypominam sobie nasz wyjazd do Ropek sprzed trzech lat i jeszcze film "Wino truskawkowe" i mam nadzieję, że odnajdę tę atmosferę i tym razem. I że będzie tak pięknie jak wtedy było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz