Jakiś czas temu moja mama nieopatrznie powiedziała Wojtkowi, że jak wygra w totka miliony, to wykupi w sklepie cały zapas figurek Lego, tych, co to są szczelnie zapakowane i nigdy nie wiesz co wylosujesz (a działo się to po tym jak Chłopak wylosował figurkę, która go rozczarowała i rozczarowanie okazywał bardzo).
W zeszłym tygodniu, jak Wojtek z Babcią spotkali się znowu, zapytał się, zupełnie serio, jak to jest z tymi milionami, czy już je wygrała. I czy będzie mógł dostać figurki.
Oj, trzeba uważać co się mówi dzieciom! :)
A swoją drogą czy dziecięca naiwność i prostota w postrzeganiu świata nie jest cudowna??
28.11.12
13.11.12
Z cyklu rozmawiamy
Wczoraj działo się.
Najpierw byłyśmy z Hanią na mieście. W Rossmanie dziewczyna wypatrzyła plastikową małą laleczkę i uznała, że musi ją mieć.
Ja: "Haniu ta lala jest brzydka. Po co Ci w ogóle taka lala?"
Hania: "Ee, do zabawy".
Uległam.
Potem poszłyśmy na dłuuugi spacer ulicami i parkami śródmieścia południowego (wszak my śródmiejskie dziewczyny jesteśmy!) aż w końcu wylądowałyśmy w szkole, by odebrać Wojtka.
Wojtek wraz z kolegą Aleksandrem zajęty był kolorowaniem dyni z kolorowanki a kiedy nas zobaczył ucieszył się, po czym uraczył Olka opowieścią:
W: "A wiesz, że moja siostra chodzi do takiego małego przedszkola i jak oni robią tam prace to Hani praca jest zawsze NAJGORSZA??"
Oh, jak zabawnie to zabrzmiało! I próbuj teraz wytłumaczyć sześciolatkowi, że taki jest cykl rozwojowy człowieka, że łapy kotkowi przykleja na głowie lub plecach, a nie na brzuchu..
Potem nastąpił powrót do domu i aktywności w tymże, aż przyszedł czas by zapędzić dziatki do łóżek.
Hania oporna była i długo usypiała w wózku prosiaczka, sama nie chcąc być usypianą. W końcu zgasiłam światło i w ciemności rozległo się: "Aaa, nie widzę nic na oczy".
U-W-I-E-L-B-I-A-M! :)
A tak było na spacerze:
Najpierw byłyśmy z Hanią na mieście. W Rossmanie dziewczyna wypatrzyła plastikową małą laleczkę i uznała, że musi ją mieć.
Ja: "Haniu ta lala jest brzydka. Po co Ci w ogóle taka lala?"
Hania: "Ee, do zabawy".
Uległam.
Potem poszłyśmy na dłuuugi spacer ulicami i parkami śródmieścia południowego (wszak my śródmiejskie dziewczyny jesteśmy!) aż w końcu wylądowałyśmy w szkole, by odebrać Wojtka.
Wojtek wraz z kolegą Aleksandrem zajęty był kolorowaniem dyni z kolorowanki a kiedy nas zobaczył ucieszył się, po czym uraczył Olka opowieścią:
W: "A wiesz, że moja siostra chodzi do takiego małego przedszkola i jak oni robią tam prace to Hani praca jest zawsze NAJGORSZA??"
Oh, jak zabawnie to zabrzmiało! I próbuj teraz wytłumaczyć sześciolatkowi, że taki jest cykl rozwojowy człowieka, że łapy kotkowi przykleja na głowie lub plecach, a nie na brzuchu..
Potem nastąpił powrót do domu i aktywności w tymże, aż przyszedł czas by zapędzić dziatki do łóżek.
Hania oporna była i długo usypiała w wózku prosiaczka, sama nie chcąc być usypianą. W końcu zgasiłam światło i w ciemności rozległo się: "Aaa, nie widzę nic na oczy".
U-W-I-E-L-B-I-A-M! :)
A tak było na spacerze:
10.11.12
Zima jesienną porą
Tak było prawie dwa tygodnie temu.
Nie ma to jak jesienne zabawy na śniegu :)
Na zdjęciach wygląda fajnie, a tak na prawdę było mniej idylicznie: Wojtek marudził, że musi być na dworze (zamiast w domu), Hania chciała spać i z każdej prawie zabawki na placu zabaw spadała, co oczywiście wywoływało szloch.
Tomek, który miał być asystentem fotografa bardzo się przejął swoją funkcją i ograniczał się tylko do obsługi blendy, zostawiając mi ustawianie dzieciaków, rozśmieszanie ich i ogólnie zajmowanie się nimi, co nieco tylko, ale jednak, utrudniało obsługę aparatu i robienie zdjęć.
Wszystkim było zimno i wszyscy marudzili.
Ale zdjęcia wyszły fajnie :)
Nie ma to jak jesienne zabawy na śniegu :)
Na zdjęciach wygląda fajnie, a tak na prawdę było mniej idylicznie: Wojtek marudził, że musi być na dworze (zamiast w domu), Hania chciała spać i z każdej prawie zabawki na placu zabaw spadała, co oczywiście wywoływało szloch.
Tomek, który miał być asystentem fotografa bardzo się przejął swoją funkcją i ograniczał się tylko do obsługi blendy, zostawiając mi ustawianie dzieciaków, rozśmieszanie ich i ogólnie zajmowanie się nimi, co nieco tylko, ale jednak, utrudniało obsługę aparatu i robienie zdjęć.
Wszystkim było zimno i wszyscy marudzili.
Ale zdjęcia wyszły fajnie :)
8.11.12
Listo-smutno
Dość smętnie się zrobiło i nostalgicznie, acz zdumiewająco ciepło (to zapewne dlatego, że udało mi się kupić puchowy płaszcz).
Nie lubię listopada (a kto lubi??), poza Dniem Wszystkich Świętych i Dniem Niepodległości.
1 listopada lubię spacery na cmentarz i łapanie między drzewami promieni słonecznych (jakoś mamy szczęście do słońca tego dnia w ostatnich latach), szczypanie zimna w policzki, a potem ogrzewanie się w samochodzie i ciepły obiad w domu.
Jest to też mój ulubiony poranek w roku, mimo, że zawsze o świcie tego dnia wstajemy, bo podróż po cmentarzach rozpoczynamy wcześnie. A jednak mamy czas na delektowanie się śniadaniem.
I tak było w tym roku: długie i pyszne śniadanie z moją mamą. Wizyta na trzech cmentarzach, w międzyczasie obiad w domu, a później odwiedziny u babci dzieciom, która po operacji dobrzała w domu. A jeszcze później wizyta u prababci, u której podziwialiśmy nowe mieszkanie, a dzieciaki szalały (jak zawsze).
I nawet Wojtek nie marudził, że trzeba spacerować i dlaczego on nie może posiedzieć w domu w dzień wolny od szkoły (ostatnio to główny temat naszych weekendowych dyskusji).
Miło było.
11 listopada z kolei lubię wspomnienia czasów, które minęły bezpowrotnie. Lubię to poczucie, że prawie dotykam okres międzywojnia. Czuję się trochę tak jakbym oglądała przyjęcie z epoki przez szklaną szybę.
Lubię w tym czasie słuchać i czytać o bankietach z gęsiną na pierwszym planie i wyobrażać sobie panie w koronkach i w sznurach pereł, a panów w surdutach i cylindrach na głowie.
Uwielbiam ten czas w historii i nie o politykę mi chodzi, a obyczajowość.
Jak będzie w tym roku? Mam nadzieję, że obejdzie się bez zadymy.
Tymczasem wspominam ostatnie jesienne ciepłe dni sprzed miesiąca prawie.
I Hanię z pierwszym gilem tego sezonu.
Nie lubię listopada (a kto lubi??), poza Dniem Wszystkich Świętych i Dniem Niepodległości.
1 listopada lubię spacery na cmentarz i łapanie między drzewami promieni słonecznych (jakoś mamy szczęście do słońca tego dnia w ostatnich latach), szczypanie zimna w policzki, a potem ogrzewanie się w samochodzie i ciepły obiad w domu.
Jest to też mój ulubiony poranek w roku, mimo, że zawsze o świcie tego dnia wstajemy, bo podróż po cmentarzach rozpoczynamy wcześnie. A jednak mamy czas na delektowanie się śniadaniem.
I tak było w tym roku: długie i pyszne śniadanie z moją mamą. Wizyta na trzech cmentarzach, w międzyczasie obiad w domu, a później odwiedziny u babci dzieciom, która po operacji dobrzała w domu. A jeszcze później wizyta u prababci, u której podziwialiśmy nowe mieszkanie, a dzieciaki szalały (jak zawsze).
I nawet Wojtek nie marudził, że trzeba spacerować i dlaczego on nie może posiedzieć w domu w dzień wolny od szkoły (ostatnio to główny temat naszych weekendowych dyskusji).
Miło było.
11 listopada z kolei lubię wspomnienia czasów, które minęły bezpowrotnie. Lubię to poczucie, że prawie dotykam okres międzywojnia. Czuję się trochę tak jakbym oglądała przyjęcie z epoki przez szklaną szybę.
Lubię w tym czasie słuchać i czytać o bankietach z gęsiną na pierwszym planie i wyobrażać sobie panie w koronkach i w sznurach pereł, a panów w surdutach i cylindrach na głowie.
Uwielbiam ten czas w historii i nie o politykę mi chodzi, a obyczajowość.
Jak będzie w tym roku? Mam nadzieję, że obejdzie się bez zadymy.
Tymczasem wspominam ostatnie jesienne ciepłe dni sprzed miesiąca prawie.
I Hanię z pierwszym gilem tego sezonu.
Matka jęczącym dzieciom |
![]() |
Krasnal w czasie małodomkowych szaleństw |
![]() |
I wspomniany wyżej gil w liściach. Trudno uwierzyć, że następnego dnia spadł śnieg i biało było jak w styczniu. |
Subskrybuj:
Posty (Atom)