Byliśmy w Brukseli. Och, kiedy to było! (w marcu)
I och, jaka to była przemiła wycieczka!
Bez wygórowanych oczekiwań, bez stresu, że nie zdążymy zobaczyć wszystkich atrakcji turystycznych jakie Bruksela oferuje. Popłynęliśmy zgodnie z tym co nam danego dnia w duszy grało i było to najlepsze co mogliśmy zrobić.
|
Bruksela na poważnie |
Ale listę "to do" mieliśmy, owszem, i to bardzo konkretną:
- zjeść frytki
- zjeść gofry
- objeść się czekoladą.
Udało się odhaczyć wszystkie punkty z listy! :)
Punkt czekoladowy załatwiliśmy już pierwszego dnia, w muzeum czekolady. Objedliśmy się tam czekoladą tak, że ja (i chyba pozostali też) nie miałam już tego dnia miejsca na obiad, a chęć na czekoladę zniknęła na tydzień.
Po gofrach czułam się podobnie :)
Jedynie frytki pozostawiły po sobie pewien niedosyt.
Można powiedzieć, że była to wyprawa kulinarna :)
|
Zdjęcie przy giga frytkach zażyczył sobie Chłopak. |
Ale nie tylko, rzecz jasna.
Odkryliśmy na przykład, że Bruksela związana jest ze Smurfami.
Radość ze spotkania z wielkim pomnikiem Smurfa na tyłach naszego hotelu była wielka. Podobnie jak potrzeba Wojtka by koniecznie kupić coś sobie w sklepie ze smurfowymi pamiątkami, nieważne, że tym co go zainteresowało najbardziej były komiksy o Smurfach, których ni w ząb nie rozumiał (ach ten francuski!).
Hania natomiast tę potrzebę załatwiła już pierwszego dnia naciągając tatę na naszyjnik ze smurfetką za jedyne 4 euro.
Smurfowy sklep z pamiątkami i ogromna ilość komiksów tamże dotycząca niebieskich ludków skierowała naszą uwagę na literaturę obrazkową i w ten sposób odkryliśmy, że jesteśmy w stolicy komiksu. Zaciekawiło to nas bardzo.
Dzieci zafascynowane oglądały figurki kolejnych komiksowych bohaterów w sklepiku muzealnym poświęconym temu tematowi. Wojtek nie mógł oderwać się od Smurfów, ale powoli kiełkowała w nim również miłość do Tintina (po naszej wycieczce kupno prezentu imieninowego, również w imieniu babci, prababci i dziadka było dziecinną błahostką).
|
Rakieta Tintina w Muzeum Komiksu |
Hania z kolei odkryła, że jej Duszka z bluzki po France należy do większej rodziny. Znacie bajkę Barbapapa?
I jak wątpić w to, że podróże rozszerzają horyzonty?? :)
Siusiający chłopiec - kolejny fascynujący temat :)
O ile łatwiej szuka się takiego symbolu miasta niż czegoś tak nudnego jak wieża Eiffle'a czy Forum Romanum!
|
Siusiający chłopiec był wszędzie, w formie każdej możliwej pamiątki. Tutaj: w sklepie z czekoladkami. |
Zwiedziliśmy też wystawę w Parlamencie Europejskim. Ku mojemu zdziwieniu wystawa bardzo zaciekawiła Chłopaka.
|
Zdjęcie pamiątkowe :) /vide: hedlajn/ |
I włóczyliśmy się po mieście w myśl zasady, że tam gdzie nas nogi poniosą jest najciekawiej.
I rzeczywiście, odkryliśmy kilka fajnych zaułków!
|
W czasie spacerów zdarzały się postoje na opatrzenie ran.. |
|
... lub przytulenie przez Tatę. |
|
Z mapy też czasem korzystaliśmy :) Tu na Grand Place, moim zdaniem najpiękniejszym placu w Europie (choć fakt, wszystkich jeszcze nie widziałam :)) |
|
Widok prawie z naszego hotelowego okna. Hotel mieliśmy tak blisko głównych atrakcji, że często łatwiej było do niego wrócić na siku niż szukać na mieście. Baaardzo wygodne :) |
|
Pasaż św. Huberta |
|
Urocza para, nieprawdaż? |
|
Alternatywne sposoby podróżowania po mieście, bo nóżki Dziewczyny często się męczyły. |
|
Placyk przyjazny pieszym i miły dla oka ;) |
|
Kto by pomyślał, że łażenie po wijących się wąskich ławkach (trudno powiedzieć właściwie co to było) wyzwoli u zmęczonych już całym dniem dzieci taką energię! Spędziliśmy tam ponad pół godziny i musieliśmy ich błagać byśmy już wracali do hotelu, bo noc się zbliżała. |
|
Betonowe Miasto. Obrazek jak z komiksowego thrillera ;) |
I tylko podróż samolotem stresująca. Dla mnie tylko, żeby była jasność.
Czy jest na sali ktoś kto wie gdzie kupić płaszcz Rumburaka? To dla mnie zdecydowanie jedyna bezstresowa metoda podróżowania.