24.3.17

Taka sytuacja...

Dyskutujemy z Wojtkiem o jego zasobach do odwieszania kurtki na haczyk (zamiast rzucania w głąb szafy). Ja trochę wkurzona, Wojtek też, bo ktoś mu coś narzuca. Nakręcamy się wzajemnie, ja zaczynam mówić trochę głośniej. I w tym momencie podchodzi do mnie Hania i mnie przytula. Ja głupieję, bo nie wiem o co chodzi. Zaczynam powoli rozumieć, Hania też mi tłumaczy, że jak mnie przytuli, to przestanę na Wojtka krzyczeć. Aha. Ok. Rozumiem.
I czerwona lampka mi się zapala z hasłem "omnipotencja!!!", och nie, nie chcę tego fundować Hani, a już ufundowałam jak się okazuje. Zaczynam więc tłumaczyć, że ona nie ma wpływu na moje zachowania, na niczyje zachowania. Odpowiada tylko za to, co sama robi. Bla bla bla, czuję, że źle to tłumaczę i w ogóle moment i miejsce są nie te. I chyba mam rację, bo Hania uśmiecha się do mnie swoim szelmowskim uśmiechem i mówi: "Widzisz mamo, ja mam rację - nie krzyczysz już na Wojtka".
Śmieszy mnie ta historia i smuci jednocześnie. Wychowanie dzieci na ludzi szczęśliwych jest jeszcze trudniejsze niż mi się wydawało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz