14.7.17

Codzienność

Wakacje w pełni :)
Jest dobrze. Jest spokojnie. Dobrze mi z nimi :)
Im chyba ze sobą też - wnioskuję z tego ile czasu spędzają razem sami w swoich sprawach i bez kłótni.




8.6.17

Lokalnie

Weekend na Mokotowie.
Nareszcie posprzątałam jak lubię. Zrobiłam dwa torty i placuszki rybne, które lubię ja i Hania (panowie ciutkę mniej lub wcale).
W sobotę przyszły babcie, ciocie, wujkowie i prababcia świętować 7 urodziny Hani.
W niedzielę wypadały te właściwe urodziny, a świętowaliśmy je szwędając się po Moko.
Wszędzie skwar, wszędzie tłumy ludzi, wszędzie głośno i gwar. Wszędzie ktoś znajomy.
Lubię dzielnicowe życie :)

Ale i tak najfajniej było w Nowym późnym popołudniem (lub wczesnym wieczorem), gdy po pikniku z okazji Dnia Dziecka nikt już prawie nie został.
Dorośli zajmowali się sobą, dzieci sobą, a jeszcze doświadczyliśmy atrakcji w postaci aktorów, którzy kilka scen z przedstawienia odgrywali na dziedzińcu teatru, tuż przy nas.

Dziwnie było wracać do domu, bo następnego dnia szkoła i jeszcze trzeba powtórzyć historię przed klasówką.

Zazdroszczę Hani urodzin w czerwcu :)






11.5.17

Gips


To już za nami na szczęście :)

3.4.17

Kupiliśmy do domu nowy sprzęt. Z kategorii dużych, co to zawsze kupuje się w dużych kartonowych pudłach. I jak to zwykle bywa, pudło okazało się najlepszą zabawką. Było już bazą i pretekstem do zbudowanie większej bazy zajmującej pół pokoju. Było łódką, łóżeczkiem dla przytulanek. A także łóżkiem dla Hani ;)
Jest z nami od prawie dwóch tygodni i wciąż nie można go wyrzucić.


Pan i Pani Naleśnik

Sobotnie śniadania kończą się czasami tak...


24.3.17

Taka sytuacja...

Dyskutujemy z Wojtkiem o jego zasobach do odwieszania kurtki na haczyk (zamiast rzucania w głąb szafy). Ja trochę wkurzona, Wojtek też, bo ktoś mu coś narzuca. Nakręcamy się wzajemnie, ja zaczynam mówić trochę głośniej. I w tym momencie podchodzi do mnie Hania i mnie przytula. Ja głupieję, bo nie wiem o co chodzi. Zaczynam powoli rozumieć, Hania też mi tłumaczy, że jak mnie przytuli, to przestanę na Wojtka krzyczeć. Aha. Ok. Rozumiem.
I czerwona lampka mi się zapala z hasłem "omnipotencja!!!", och nie, nie chcę tego fundować Hani, a już ufundowałam jak się okazuje. Zaczynam więc tłumaczyć, że ona nie ma wpływu na moje zachowania, na niczyje zachowania. Odpowiada tylko za to, co sama robi. Bla bla bla, czuję, że źle to tłumaczę i w ogóle moment i miejsce są nie te. I chyba mam rację, bo Hania uśmiecha się do mnie swoim szelmowskim uśmiechem i mówi: "Widzisz mamo, ja mam rację - nie krzyczysz już na Wojtka".
Śmieszy mnie ta historia i smuci jednocześnie. Wychowanie dzieci na ludzi szczęśliwych jest jeszcze trudniejsze niż mi się wydawało...