27.9.12

Nic dwa razy...

Zdarza się tak:

Wchodzimy do windy w metrze, a w ostatniej chwili dosiada się do nas kobieta w wieku średnim i z dużą nadwagą (wygląda tak, jakby jej się nie chciało po schodach wchodzić i tylko z tego powodu ta winda).
Ja właśnie jestem w trakcie rytualnego dialogu z Hanią kto naciska przycisk uruchamiający windę (oczywiście, że Hanka! Ale zawsze to długo trwa, bo musi wykokosić się z wózka, co nie jest łatwe).
W tym czasie pani zniecierpliwiona i z widocznym żachnięciem naciska przycisk sama.
Dziewczyna, choć to widzi, naciska przycisk ponownie dokładnie w tym samym momencie kiedy winda rusza.

Czy ta kobieta na prawdę miała powód do takiego żachnięcia? Nie mogła się spytać czy możemy sprawę załatwić szybciej bo jej się śpieszy? A może mogłaby jednak zaczekać te pół minuty?
Taka głupia sprawa a wywołuje takie emocje (był nawet odcinek Seksu w wielkim mieście po części właśnie o tym).
A mnie zadziwia dlaczego najbardziej nieprzyjemnymi współpasażerami windy w metrze są właśnie osoby, które ewidentnie nie muszą z windy korzystać (a często wyglądają wręcz jakby nie powinny)??

Ale zdarza się też tak:

Czekamy we trójkę na metro w godzinach szczytu. Podjeżdża kolejka wypełniona po brzegi. Widząc, że na końcu pociągu, w miejscu dla wózków, nie ma gdzie szpilki wcisnąć, podchodzę do drugich drzwi od końca. W tym momencie pociąg się zatrzymuje, drzwi się otwierają, a z tych ostatnich wybiega kilka osób i krzyczą do mnie, że właśnie się przesiadają, żeby mi zrobić miejsce.
Miłe to było bardzo :)

Tymczasem Babie Lato w pełni. Jest pięknie. Pierwszy raz od dawna nie smuci mnie to, że lato się skończyło.

Byliśmy na Mazurach 
Ale dzieci nie złapały jeszcze żeglarskiego bakcyla, choć bieganie po stojącej w porcie łódce bardzo im się podobało.

Ciekawsze wydały się zawody agility, w których występowała ciocia
Choć i tutaj największą atrakcją była chyba wałówa zapewniona przez babcię.

Jesienny piknik ma swój urok, muszę przyznać.

21.9.12

Przedszkolnie mi jeszcze

Skoro jestem już w temacie placówek edukacyjnych, to chyba muszę napisać tutaj trochę o przedszkolu Chłopaka. Bo jak na razie cieszę się ze szkoły, ale mentalnie siedzę jeszcze jedną nogą w Starszakach i chyba muszę odprawić jakiś rytuał przejścia, by ten etap definitywnie zamknąć.

Wybór przedszkola nie był łatwy, a i ja byłam bardzo negatywnie nastawiona do państwowych placówek. Bałam się braku szacunku wobec dzieci i ich indywidualności ze strony pań. Bałam się okropnego jedzenia i mleka we wszystkich potrawach (a Wojtek jest na nie uczulony). Bałam się wielu rzeczy, wybierałam więc bardzo starannie i zaszłam do prawie każdego przedszkola w okolicy (a na Mokotowie jest ich sporo).
I najśmieszniejsze jest to, że wybrałam kiepsko. Ale nie będę pisała o tym wszystkim co mi się tam nie podobało, bo na szczęście Wojtka to nie dotyczyło (no może poza jedzeniem, ale i tego jadł jak ptaszek, więc sobie daruję), bo w sumie miło wspominam ten czas a całe nasze szczęście w tym kiepskim wyborze polegało na tym, że Wojtek trafił na najfajniejsze przedszkolanki, które wiele dzieciakom pokazywały i którym się chciało (na przykład wyjść do teatru lub do parku. Taka oczywistość niby, a jednak nie dla wszystkich).
A najważniejsze, że trafił do fajnej grupy dzieciaków.
Cudowne w przedszkolu jest to, że dzieci są jeszcze bardzo otwarte. Nie zamykają się w swojej grupie,  bawią się każdy z każdym, choć rzecz jasna widać od razu kto lubi się najbardziej (szczególnie w najstarszej grupie), nie piętnują się jeszcze, choć zauważają już różnice między sobą.

Wojtuś w przedszkolu zdobył najlepszego przyjaciela, Bartosza. Polubił go jeszcze w Średniakach, ale prawdziwa przyjaźń zawiązała się na początku Starszaków. Jak przychodziłam po Wojtka, to chłopaki zawsze siedzieli razem, coś rysowali lub bawili się zaśmiewając się do rozpuku. Tata Bartosza przychodził po niego o podobnej porze i często razem przemierzaliśmy wspólny kawałek drogi do domu, a chłopaki wariowali na całego. Fajne to było.
Dużo śmiesznych tekstów powiedzieli, ale ja zapamiętałam tylko dwa:

1. Przed przedszkolnymi jasełkami. Wojtek wtedy chorował i przyszedł tego dnia do przedszkola na samo przedstawienie. Odprowadziłam go do sali, żeby pomóc mu się przebrać, a tu powitał nas okrzyk radości wydany przez wszystkich uradowanych widokiem Wojtka, a Bartosz podbiegł do niego i krzyknął: "Mój przyjacielu, pamiętasz mnie jeszcze?"
Miód na matki serce :)

2. Środek zimy lub wczesna wiosna. Wojtek i Bartosz zajęci byli rysowaniem jak przyszłam i rozmową o tym, że Bartosz na weekend wyjeżdża do dziadka poza Warszawę
W: "Mamo czy mogę pojechać z Bartoszem do jego dziadka?"
B: "Bo my już o tym myśleliśmy, jak jechać razem i chyba najprościej będzie jak pojedziecie za naszym samochodem"
Wspólna wycieczka do dziadka nie doszła jednak do skutku :)

Do grupy przedszkolnych kolegów i koleżanek Wojtka należeli jeszcze
Antoś - niekwestionowany lider grupy. Osoba, którą w socjologii nazywa się gwiazdą socjometryczną. Wszyscy go lubili (i dorośli i dzieci), zawsze uśmiechnięty, pomocny, wygadany. Przystojniak. Wszystkie dziewczynki planowały z nim ślub :)
Zawsze z radością witał się z Hanią i się nią zajmował.

Maura - przyjaciółka Antka (często słyszałam z jej ust słowa "Co robisz Antonii?" lub "Antonii pobawimy się?"). Uwielbiająca swojego starszego brata i pewnie przez to dziewczynka zainteresowana chłopięcymi zabawami (jedyna dziewczynka, która wzięła udział w meczu Starszaków, pozostałe były tylko chearleaderami). Uczynna, obowiązkowa. Prawdziwy przyjaciel.

Natan - zawsze uśmiechnięty.

Franek - mieszka najbliżej nas i przez to był tu kilka razy. Miewał ataki złości, ale ogólnie to słodziak. Zawsze mnie zagadywał i pytał czy może przyjść do Wojtka, a jak odkrył, że przynoszę Wojtkowi jakieś małe smakołyki, pytał co dziś dla niego mam i czy mogę go poczęstować.

Mikołaj - pierwszy piłkarz przedszkola. Często go spotykaliśmy w jordanku jak ćwiczył z tatą. Miał w oku błysk niezłego rozrabiaki

Bartek - nie należał co prawda do bandy, ale ja zawsze czułam wobec niego sympatię. Z wyglądu aniołek, jasny blondyn z półdługimi włosami, a Wojtek zawsze opowiadał, że to największy rozrabiaka w grupie.

Emil - ciekawa postać. Chłopiec chyba z rodziny patologicznej, w dodatku chyba z ADHD. Panie z pewnością miały z nim problem, a widać to było szczególnie w ostatniej grupie, gdzie duży dystans rozwojowy między nim a rówieśnikami był najbardziej widoczny. Wszystkie dzieciaki wiedziały, że Emil kiepsko się uczy, nie umie wykonywać zadań, które panie zadają tak jak inni. Im były starsze tym bardziej widziały, że jest inny i trochę to było czuć w rozmowach. A z drugiej strony była to dla nich w jakiś sposób ważna postać i często pojawiał się w zabawach (choć rzeczywiście bywał naznaczonymi rolami tego złego) i chyba mimo wszystko go lubili. Miał starszego brata i młodszą siostrę Maję, którą Wojtek darzył jakąś szczególną czułością (Maja była w Maluchach, gdy oni byli w Starszakach)

Piotrek - pojawił się dopiero w Starszakach i tak na prawdę do grupy dołączył dopiero wiosną, gdy dzieciaki zaczęły wychodzić na dwór i okazało się, że to również zapalony piłkarz. Miał uznanie, bo przez to, że był drugi rok w Starszakach dzieciaki uważały go za starszego i bardzo się go słuchały. Teraz jest z Wojtkiem w klasie, a ja zawsze jak go widzę to nie mogę od niego oczu oderwać, bo przystojny jest jak diabeł, ma uśmiech niewiniątka i figlarne ogniki w oczach. Rozrabiaka pełną gębą, ciekawe czy rodzice będą mieli z nim problemy wychowawcze gdy wejdzie w trudny wiek.

Marysia - nie była w grupie, bo dziewczynki trzymały się razem, ale ją uwielbiałam i dlatego muszę o niej napisać.
Marysia często wychodziła o tej samej porze co my, a zawsze odbierała ją mama i jej młodsza siostra Zosia (starsza od Hani o rok). Niejedno pół godziny spędziłyśmy razem w szatni, bo Marysia zbierała się do domu tak samo wolno jak Wojtek. A jeśli do tego Hania była w pobliżu, to trwało to jeszcze dłużej, bo Marysia była Hanią zafascynowana i pomagała mi bardzo zajmować się nią. Zosia też zresztą, pewnie wzorem starszej siostry polubiła Hanię bardzo.
Kiedy przychodziłam na górę do sali, a Marysia jeszcze była, nieraz bawiła się z Dziewczyną w popołudniową herbatkę. Ale mi najbardziej utkwiła w pamięci scena, gdy mama Marysi prosiła ją, by ta się pośpieszyła (rzecz działa się już w szatni) z ubieraniem, a ona nie mogła, bo zbierała z podłogi jabłko przez Hankę wyplute. I wiele podobnych sytuacji miało miejsce. Do tego Marysia była prześliczna, a jej siostra, mała elegantka, codziennie przychodziła do przedszkola z inną torebką. W czerwcu poprosiłam ich mamę o możliwość zrobienia im zdjęć i uwielbiam je teraz oglądać. Ale tutaj nie mogę niestety pokazać żadnej.
A teraz Zosia, siostra Marysi, chodzi do tego samego przedszkola i jak ostatnio zobaczyłam je we trzy wychodzące, to krzyknęłam do Wojtka na cały autobus. Tak się uradowałam ich widokiem :)

Była jeszcze Julka, Andrea, Zuzia (elegantka i miłość Franka, a teraz chodzą razem do zerówki) i Kasia (kokietka na całego).
Bardzo ich wszystkich polubiłam, a teraz czekam aż nauczę się rozpoznawać dzieciaki z klasy (na 28 osób jest w stanie rozpoznaję z imienia i nazwiska 7, czyli jeszcze trochę przede mną).
Lubię dzieci, nic na to nie poradzę. Może powinnam była zostać pedagogiem?

A zdjęcie jest z pożegnania Starszaków




Pierwsza klasa

Za chwilę upłynął trzy tygodnie odkąd Wojtek zaczął chodzić do szkoły. Czy mam jakieś refleksje?
Nie, jeszcze żadnych :)

Pierwszego dnia byłam bardzo przejęta i Wojtek chyba też. Na rozpoczęcie roku poszliśmy sami, bo Tomek musiał iść do pracy, a i babcie były zajęte. I nie sądziłam wtedy, że to jakaś wielka sprawa - prawdziwa szkoła zaczyna się przecież wraz z lekcjami, a nie uroczystością z panem dyrektorem.
Ale jednak jak doszliśmy do szkoły i zobaczyłam całą chmarę pierwszoklasistów i do tego jeszcze trójkę dzieciaków, z którymi Wojtek był w przedszkolu, to łzy stanęły mi w oczach i cieszyłam się, że mam na kolanach Hanię, którą mogę wyściskiwać i do której mogę mówić cokolwiek byle te łzy zahamować.
Wojtek, choć nic nie mówił, był chyba trochę wystraszony. Wnioskuję po tym, że machał do mnie jak stał na środku sali teatralnej (taki zwyczaj - pan dyrektor wyczytywał dzieciaki z danej klasy, które wychodzili na środek, a potem wszyscy poszli do klasy ze swoją wychowawczynią), a nigdy tego nie robił w podczas występów w przedszkolu. A potem, już w klasie jak siedział w ławce rozglądał się za Hanią i przywołał ją, żeby była blisko niego i dopiero wtedy zaczął się śmiać.
Ale uroczystość szybko go znużyła, bo wcześniej obiecałam mu, że po niej pójdziemy do kina na Madagaskar i bardzo go do kina ciągnęło.



A potem było zebranie dla rodziców i bardzo mnie podbudowało, bo widać, że rodzice fajni (atmosfera na zebraniu lekko prześmiewcza i niczym nie przypominała tych z przedszkola - duży plus!), a wiadomo, że jak rodzice fajni, to i dzieci fajne :)
W kolejnym tygodniu znowu usłyszałam gdzieś, że są rodzice, którzy zastanawiają się nad wypisaniem swoich dzieci z angielskiego, bo umieją dużo więcej niż pani im oferuje i zaczęłam się zastanawiać czy jednak nie trafiliśmy do grupy ze zbyt dużymi indywidualnościami.
Tomek się śmieje, że coś jest w tym, że angielski jest traktowany jakoś szczególnie przez rodziców. Nauczyciel języka polskiego czy historii nie jest pod takim obstrzałem jak anglista właśnie, choć przecież te dwa przedmioty są równie ważne i nie mówię tu o umiejętności poprawnego wysławiania się czy znajomości historii rodzimego kraju, a o tym jak bardzo, wbrew pozorom, kształtują naszą osobowość (czytam właśnie książkę o powstaniu warszawskim, gdzie co chwilę poruszany jest temat czy warto czy nie warto umierać za ojczyznę śmiercią bezsensowną, stąd moja butność pewnie).

Ale to tylko dygresja, bo szkoła podoba mi się. Chyba dobrze wybraliśmy i chyba na fajną nauczycielkę trafiliśmy. Piszę "chyba", bo Chłopak niezwykle skryty, jak zwykle. Nie lubi mówić co w szkole robili, a jedyna szkolna historia o jakiej lubi opowiadać to zasady funkcjonowania szkolnej stołówki. To podoba mu się bardzo :)

Hania z kolei zazdrości bratu. Przez pierwsze dni rozpaczała bardzo, że Wojtek wychodzi i żegnała go z podkówką. Na szczęście jest Mały Domek gdzie chodzi już trzy razy w tygodniu. I chodzi z wielką radością, zostaje bez problemu, wychodzi z problemem :)
Chłopak natomiast zazdrości siostrze i mówi, że w MD jest odwrotnie niż w szkole: dużo zabawy, mało nauki. A jak idziemy razem po Hanię, Wojtek szybko zrzuca buty i leci pobawić się zabawkami dla bobasów :)

Czuję, że po trzech tygodniach nasze domowe życie stabilizuje się. I dobrze :)


10.9.12

...

Smutno mi, bo zamknął się mój ulubiony blog. Taki, który czytam od zawsze i który otworzył mi oczy na blogowy świat. Taki, który opowiadał o chłopcu równolatku Wojtka i to dosłownie, bo różnica między chłopakami wynosiła dwa dni i przez to traktowałam go jak kogoś bliskiego. Taki, który niezwykle mnie inspirował w kwestii wychowania dzieci, spędzania czasu z nimi w Warszawie, w kwestii fotografii i jeszcze paru innych kwestiach,
Wiem, że tak się dzieje, że te blogi to nie na zawsze, że w końcu pojawia się potrzeba zachowania prywatności, albo po prostu nastąpił przesyt blogiem, pokazywaniem siebie etc. Ale to nie zmienia faktu, że mi przykro i czuję, że coś się skończyło.
No cóż, coś się kończy coś zaczyna.

Na pocieszenie wspomnienie wakacji - jedne z moich ulubionych zdjęć.

W Jezioranach na Warmii

Skawinki, u Asi

Plac Zbawiciela