28.1.13

27.01

Siedem lat temu śniegu na warszawskich ulicach było dużo więcej niż dzisiaj, a mróz był trzaskający.
Jechaliśmy do szpitala rano razem z warszawiakami spieszącymi do pracy.
Poród Wojtka wspominam jako coś niezwykle spokojnego, bo w sumie tak było: leżałam sobie i było mi ciepło. Trochę bolało, ale nie aż tak bym nie mogła się zdrzemnąć. A za oknem było biało i co chwila sunął jakiś pociąg do miasta lub z.
Miłe to wspomnienia, ale wolałabym, żeby skończyło się bez pomocy bezdusznego urządzenia, a tak mam rysę na tym błogim obrazku.
Nicto.

Chłopak urodził się 27 stycznia o 13.47.
A ja byłam bardzo dumną młodą mamą, mimo, iż dziecię było bardzo płaczliwe i absorbujące.

A teraz, ani się obejrzałam a Syn nam rośnie, mężnieje, usamodzielnia się.
Niezmiennie lubi wszelkie historie (lubię jak czytam Hani książkę dla maluszków, a tu nagle On prosi, żeby jeszcze raz, bo nie usłyszał), ale nauka czytania to orka i idzie mu ciężko. Lepiej z pisaniem, ta umiejętność sprawia mu więcej frajdy i nierzadko pisze sam z siebie (ostatnio zakosił mi notesik, coby móc zapisywać swoje złote myśli. A sądziłam, że miłość do notesików to domena dziewczynek).

Wielbiciel Lego, aktualnie Ninjago.
Niechętny wszelkim aktywnościom fizycznym.
Mówiący językiem bardzo literackim (n.p: słynne już w rodzinie "Nie lękaj się Haniu" powiedziane do siostry).
Bystry obserwator.
Nie nudzący się ze sobą.
Wrażliwy i spokojny.
Wciąż zaskakujący.
Wojtuś.

Sto lat Kochanie!!!



26.1.13

O wychowaniu dziewczynki i chłopca

Miły dzień trwa.
Za oknem słońce świeci, nadając bieli śniegu nowy odcień.
Ja szczęśliwa, że to sobota i nic mnie z domu nie wygoni (przeżywam kryzys zimą, zimnem, spierzchniętymi bolącymi dłońmi i kozakami, które po każdym wyjściu wyglądają okropnie).
Do tego cierpię na katar i ogólną niemoc, więc tym bardziej szczęśliwam, że nie muszę dziś biec nigdzie.
Tata dzieciom siedzi przy swoimi komputerze i dzierga projekt.
Ja na kanapie z książką (i chusteczkami).
Dzieci zajmują się same sobą :)

Od rana trwa zabawa w domek, zainicjowana przez Chłopaka.
Najpierw domkiem była przestrzeń pod suszarką szczelnie wypełnioną suszącym się praniem.
W domku była i kuchenka i dywan (z czystej ściereczki kuchennej, sic!). I nawet prysznic, pod którym pluskała się Hanka (i musiała się najpierw cała rozebrać, by pod wodę wskoczyć).

Teraz trwa budowa nowego domku, w pokoju Wojtka. Projekt podobno bardziej skomplikowany, wizytacja domku za chwilę (wiem, że będzie pralka!)

Tymczasem Dziewczyna biega za bratem i woła "Wojtusiu, zupa gotowa!"

I okazuje się, że ten podział na mężczyznę-konstruktora i kobietę-kucharkę jest całkiem naturalny.
Samo tak wyszło, że On buduje, Ona gotuje.

Samo tak wychodzi, że On, mimo, iż jest wrażliwcem pierwszej wody, nie lubi czułości, przytulania, a Ona owszem - przytula się słodko, często mnie głaszcze, otacza opieką.
Chłopak zresztą też jest opiekuńczy, ale w zupełnie inny sposób, bardziej szorstki, taki trochę pomimo.
Zupełnie jak Tata, który mimo, że nie całuje, nie śpiewa słodkich kołysanek, czuje się, że dba i kocha, czasem wydaje mi się, że nawet bardziej niż ja.

Podział na chłopaka i dziewczynę mamy głęboko w genach, tak uważam.

20.1.13

S jak SIEDEM

Nieuchronnie zbliżają się chłopakowe urodziny.
Rany, 7 lat już jesteśmy razem! Rety jak on się zmienił przez ten czas!
Myślę sobie, że 7 lat temu o tej porze siedział jeszcze w moim brzuchu i jest to dla mnie niezmiennie fascynujące jak to się wszystko dzieje, że najpierw w brzuchu człowiek rośnie.
Potem się rodzi i tylko je, płacze i jest tak uzależniony od rodziców.
A teraz mam prawie siedmiolatka w domu, który potrafi mi już co nieco przez ramię przeczytać jak piszę maila (raz się zdarzyło, nie byłam na to przygotowana i zbaraniałam jak usłyszałam na głos wypowiedziane słowa, co je napisałam przed chwilą).
Ech.

Dzisiaj świętowaliśmy siódme urodziny w gronie dzieciaków ze szkoły. Absencja wśród gości była co prawda znaczna (klasa zdziesiątkowana przez choroby), ale Ci co dopisali przybyli z prezentami, które Chłopaka uradowały, a zabawa, jak już się rozkręciła, była przednia.

Były dwie panie animatorki, które wymyśliły zabawy związane z Ninjago. Wojtek zapytany czy mu się animacja podobała wyraził uznanie "No, niezłe były" :)
Była Kredka i fura jedzenia przygotowana na przybycie ponad dwukrotnej ilości gości.
I było bardzo miło, mam nadzieję. Jubilat szczęśliwy. Siostra Jubilata również.
Ilość spożytych dzisiaj słodyczy (głównie żelków, lizaków i m&m'sów) przekraczająca wszystkie normy świata.

Ja jestem jednak staroświecka i wolę chyba imprezy w domu (może to dlatego, że czułam się na początku niezręcznie bo nie miałam co robić).
I staram się nie myśleć o tych z przyjaciół, którzy ani nie odpowiedzieli na zaproszenie ani się dziś nie pojawili.

A prawdziwe urodziny za tydzień!

6.1.13

W Nowy Rok, nowy post.. Jakoś tak to powiedzenie brzmiało??

Grudzień minął mi niewiadomokiedy.
Ani się obejrzałam a tu nawet nie święta, a już Nowy Rok.
Witaliśmy go w wybornym towarzystwie w chatce Aniki i Artura wraz z piątką rozbrykanych dzieci.
Północ zastała mnie usypiającą Wojtka i Hanię (padli jako ostatni z piątki), nie było więc wielkiego odliczania i rzucania się z całusem na ukochanego.
To już drugi Sylwester w tym gronie i tak samo udany. A noworoczny poranek był jeszcze fajniejszy niż ten u nas w domu dwa lata temu.
Chcę więcej :)

Nocne szaleństwo z reniferem w tle i chłopakami przy stole
A po szaleństwie nocnym poranne śniadanie dla dzieci - tort marchewkowy.
Wojtek do tej pory wspomina, że to było najlepszego śniadanie jakie pamięta w swoim życiu :)
Hania i Wojtek jako jedyni z piątki zjedli po swoim wielkim kawałku do końca, a potem z radością wtrząchnęli prawdziwe śniadanie.

Było elegancko i stylowo. I bardzo skandynawsko :)


A po śniadaniu gromadnie ruszyliśmy na wierzbę w ogrodzie, którą dzieci obsiadły. A potem na rekonesans po wsi.

Chłopak był wierzbą zachwycony. I marzy o takiej samej na działce.