20.12.14

Ten czas..

List do Mikołaja napisany trochę pod przymusem, bo ten pierwszy, pisany we wrześniu (!) gdzieś się zagubił i Chłopak przed świętami stracił już zapał do pisania od nowa..
Poza tym czy Mikołaj istnieje???

Uwielbiam te kurtuazyjne zwroty w listach do Mikołaja, które pisze Chłopak. I te błędy :) Pół biedy jak sam je zauważy i poprawi :)
Na szczęście dla Hani odpowiedź jest jeszcze oczywista. Uff :)

Wojtek pisząc swój list musiał się wspomagać :)


6.11.14

Na pamiątkę..

..miłego październikowego dnia, w miłym towarzystwie Tytusa i jego rodziców.
Och, jak przyjemnie jest pielęgnować takie wspomnienia: zwykła - niezwykła niedziela, bez pośpiechu, z ciepłem słonecznych promieni na policzkach. Z wycieczką pociągiem, w sumie bez specjalnego celu. Za to z porządną wałówą :)

Jest coś magicznego w pociągach :)
A stacja kolejki wąskotorowej w Piasecznie to wymarzone plenery fotograficzne!


To akurat stacja końcowa - Tarczyn

Wojtek zaczytany. To już ten czas, że bez książki nie rusza się z domu.
Kłótnia o to kto siedzi z mamą, a kto z tatą - checked!




No i nie ma jak klisza. Za każdym razem jak odbieram zdjęcia z labu, to ta prawda mnie tak samo zaskakuje. Ech..

20.9.14

Wpis na koniec lata

Wrzesień u nas nietypowy, bo bez taty, który wyjechał daleko i na długo.
Ale dajemy radę!
Choć, muszę przyznać, są momenty gdy zastanawiam się jak to jest być samotną mamą, bez wsparcia rodziny. I pomijam zmęczenie, bo to jasne, że się pojawia. Ale jak na przykład rozwiązać sytuację gdy rano jedno dziecko budzi się chore, a to drugie spieszy się do szkoły, bo a) jedzie na wycieczkę, b) ma ważny sprawdzian, c) chce iść do kolegi na urodziny (sytuacja z dzisiaj)?

Bez taty czas nam jednak szybko płynie. Dzieciaki szybko wskoczyły w tryb swoich placówek. Hanię przyjaciółki w przedszkolu przywitały radośnie. Teraz mam wrażenie, że ich przyjaźń jest jeszcze bardziej niż przed wakacjami. I patrzę na nie z zachwytem, bo jest ich trzy, a radzą sobie bez fochów i bez kłótni.

Wojtek fakt początku szkoły przyjął mniej entuzjastycznie, ale też już się podporządkował trybowi.
Ku mojej radości cieszą go bardzo zajęcia na basenie.
Dumny jest też z przyjęcia propozycji bycia gospodarzem klasy (w zeszłym roku odmówił). Cieszy się, że dostał najwięcej kotylionów "dobry kolega".
Co nie zmienia faktu, że jak przychodzę po niego, to na boisku bawi się sam piłką, z wzrokiem błędnym, takim co to widać, że jest zatopiony w swoim świecie. A przerwy spędza siedząc sam w klasie i pisząc "Dziennik birdsa".
Tak właśnie wyobrażam sobie jego tatę w czasach szkolnych :)

Ach i dumna jest z nas ogromnie, bo przed ostatnie dwa tygodnie ani razu nie spóźniliśmy się do szkoły! Dla mnie, spóźniającej się wszędzie, to duży sukces. A i dzieciaki niesamowicie mi rano pomagają (na przykład ubierając się szybko samemu - to Hania lub budząc mnie zdecydowanie - to Wojtek). No i ta przejażdżka rowerem o 7.40 przez Mokotów! Dzięki miłej aurze jest to niezwykle przyjemne doświadczenie :)

A tydzień temu namówiłam Wojtka do uczestniczenia w kiermaszu przedszkolnym: Chłopak wystawił na sprzedaż całą swoją kolekcję aut z lat młodzieńczych. Przygotowywałam go na możliwość fiaska tego przedsięwzięcia, ale jak się okazuje, zupełnie niepotrzebnie, bo sprzedaż została zakończona znacznym sukcesem finansowym! :)

No i jeszcze jedna sprawa, której kronika nie może pominąć - Chłopak sam wychodzi z domu. Na razie tylko do pobliskich kiosków, celem nabycia kolejnej gazetki Lego (sic!), ale nikt za nim po cichu nie idzie i nie sprawdza. A jednej z odwiedzanych kiosków jest po drugiej stronie bardzo ruchliwej ulicy (na szczęście ze światłami, ale jednak).
Są takie momenty w życiu naszych dzieci, że czujemy, że mała zmiana, to jednak coś dużego. Niby nic, a jednak kamień milowy. I tak właśnie czuję się z tym wychodzeniem - syn bezsprzecznie mi dorasta.
Z drugiej strony jednak wciąż prosi by go podrapać po plecach na dobranoc i przychodzi w nocy do naszego łóżka, żeby się przytulić. Dobrze, że nie wszystko się zmienia tak od razu :)

3.8.14

Pogoda piękna aż szkoda wyjeżdżać.II.

Wpis o takim tytule pojawił się już tu na blogu, ale trudno mi znaleźć inny tytuł pasujący do notki o wakacjach. Nie w tegoroczne, upalne lato :)

Byłam z dziećmi i moją mamą nad morzem.
Dębki. Nad Piaśnicą. Udało nam się znaleźć miejsce. Uff :)
Pogoda wyjątkowo była zupełnie nie jak w lipcu nad Bałtykiem. Nawet moja mama mówi, że nie pamięta takiego lata nad polskim morzem.
Dzień w dzień upał. Na plaży prawie zero wiatru, a jeśli już, to ciepły, że nawet kostiumu po kąpieli nie chce się zdejmować. Morze spokojne jak jezioro. I tak przez dwa tygodnie :)

Trochę jak w odwiedzinach u Ani Shirley, na Wyspie Księcia Edwarda, nieprawdaż? 
Wśród wakacyjnych zdjęć znad morza nie może zabraknąć kiczowatego zachodu słońca :)
Jak zwykle nad morzem szukam retro klimatów..

..i nieoczywistych kadrów.

Zdjęć z wyjazdu mam tysiące! Pomysłów na ich publikację równie dużo. Ale to musi poczekać, bo jedziemy dalej. Tym razem kierunek góry. Cieszę się bardzo, bo morze fajne, ale jednak jestem bardziej człowiekiem gór niż zatłoczonej plaży.

Co nie zmienia faktu, że było fajnie :) Chyba widać :)




A moje dzieci mnie zachwycają. Cieszę się, bo tego zachwytu dawno nie czułam tak mocno. Jak dobrze, że są wakacje!

16.7.14

Hania wróciła. Po tygodniu bez niej, mam wrażenie, że jej radość jest jeszcze większa niż zwykle.
W upalne dni w mieście korzystamy z miejskich rozrywek, jak plenerowe przedstawienia (Czerwony Kapturek Teatru Polonia polecam!) czy kurtyny wodne (wjechanie w taką na rowerze jest bardzo miłe, patrzenie jak chwilę potem Córka ze śmiechem w nią wbiega i po sekundzie jest cała mokra też. Ale jeszcze fajniej jest się do niej, takiej mokrej i zimnej, przytulić :))

Tymczasem komunikaty z obozu pozytywne. Wojtek na zdjęciach pojawia się w różnych ubraniach (uff..), a czasem nawet i z uśmiechem. Podczas pierwszej rozmowy telefonicznej był bardzo podekscytowany i buzia mu się nie zamykała. Podczas drugiej, już niewiele miał nam do powiedzenia i szybko rozmowę zakończył. Czy to wskazuje na postawę telefoniczną w dorosłym życiu? Tj, będzie do nas dzwonił jak mu żona przypomni, czy będzie co drugi dzień sprawdzał jak się rodzice czują?

Zdjęcie bez związku z tekstem. I nie wiem czy bardziej rozczula mnie dzieło Hani, czy temat dzieła jej przedszkolnej koleżanki :)

8.7.14

Z serii rozmawiamy

"Pusto tu bez Hani" powiedział Chłopak.
Wcześniej prawie tydzień spędził bez siostry z babcią nad morzem i jeden dzień i z siostrą i z tatą. A mimo to wystarczyło, żeby docenił skarb jaki ma :)
Czy to nie są najmilsze słowa jakie rodzic może usłyszeć? Moim marzeniem było, żeby nasze dzieci się przyjaźniły. I sądząc po tym co usłyszałam chyba się udało :)

A Hania rzeczywiście ma w sobie coś co sprawia, że ludzie ją lubią. Dorośli się zachwycają, ale też dzieci do niej lgną (już od kilkorga rodziców w przedszkolu usłyszałam, że ich dzieci mówią w domu głównie o Hani).
Może to fakt, że ciągle się śmieje? A może to jakaś głębsza, dobra energia?
W każdym razie dla naszej trójki ponuraków i introwertyków jest prawdziwym darem.
I fajnie, że nie tylko ja to doceniam :)

Rodzeństwo.


Radość. To słowo to kwintesencja Dziewczyny.


7.7.14

Dzieje się!

Zuch Wojtek pojechał na obóz zuchowy. Przy pożegnaniu był dzielny, a ja byłam dzielna jeszcze bardziej (pomagał mi widok płaczącej mamy Poli, bo czułam, że skoro ona płacze, to ja już nie mogę, bo dwie rozklejające się baby to byłoby już za dużo).
Wieści z obozu są enigmatyczne, bo zasięgu brak. Wiem tylko, że nikt wieczorem nie płacze, a z tych kilku zdjęć, które dostaliśmy widać, że nawet wszyscy są uśmiechnięci :) 
A Wojtek ubrany jest w te dżinsy, które miały być do munduru i bluzkę, która miała być do zniszczenia. Hmm.. Czy efekt będzie taki, że te dwie siły się wyzerują i wrócą do domu w stanie znośnym i dżinsy i T-shirt? I co on założy do munduru?? Te spodnie co to zaraz będą mieć dziury na kolanach, co mu je dałam, żeby zniszczył do końca?
Tomek z uśmiechem obejrzał zdjęcia syna, zarejestrował co ten ma na sobie i powiedział "No, to teraz poczekajmy na kolejną partię zdjęć i zobaczymy czy ubrany jest w to samo." (bo to była moja rozterka - spakować dziecko porządnie, czy dać mu dwie koszulki, bo, umówmy się, i tak tylko w maksymalnie dwóch będzie chodził).

Tuż przed odjazdem.
Dziewczyna z kolei z babcią w Kołobrzegu. Chyba zadowolona, wnioskuję po ostatniej rozmowie.

Ja za to skończyłam spódnicę i jestem z tego bardzo, bardzo, bardzo dumna.
Teraz, dla odmiany, planuję nasze wspólne wakacje w Sudetach (co było moim marzeniem od dawna!) i myślę sobie, że planowanie palcem po mapie jest taaakie przyjemne :)

Wczoraj natomiast, korzystając z wolnych wieczorów, pojechaliśmy z Tomkiem na pokaz filmu pod chmurką. Wyjść z domu w niedzielny, późny wieczór z mężem, do tego na rowerach było cudownie! No i nie pamiętałam, ze centrum miasta wieczorem może być takie gwarne :)

Także niby nic, a dzieje się w naszej rodzinie wiele :)

3.7.14

Za tych co nad morzem. Suplement

Klimat  jak z czasów Borewicza :)

Wakacje rozpoczęte! Dzieci w rozjazdach. Aktualnie cała rodzina nad morzem. Ja w domu, sama :) Chwilowo co prawda, jutro Wojtek z tatą wracają, w sobotę Chłopaka odstawiamy na pierwszy samodzielny wyjazd.
Dla Hani będzie to pierwszy tydzień bez mamy. Ale się Dziewczyna uchowała! Wojtek na pierwsze wakacje z babcią pojechał jak miał 2,5 roku.

Wczoraj w pociągu Hanka była rozczarowana, że nie ma w nim Wojtka. Zrozumiała, że on i Babcia będą w nim jak wsiądzie z tatą. Po wyjaśnieniu sytuacji w 3 minuty zasnęła, jak raportował tata. Dzisiejsze poranne powitanie było pełne radości (Hanka) i zdystansowania (Wojtek). Tomek twierdzi, że chyba Chłopak nie zdążył się stęsknić. Ciekawe jak będzie nas witał po obozie..

Tymczasem ja rozpracowuję internetowe instrukcje jak uszyć spódnicę z półkola. Łatwo nie jest, hehe.
A w przerwach wspominam mój krótki pobyt w Kołobrzegu. Pogoda była wtedy jak to tylko w wakacje nad Bałtykiem :)
Ale morze to morze.





I tylko dzieci jakieś takie małe.. A to raptem dwa lata temu było.
Prehistoria.


19.6.14

Za tych co nad morzem.

W klimacie naszych najbliższych wojaży, choć z drugiej strony wcale nie...

W zeszłym roku pojechałam z Hanią i z moją przyjaciółką i jej rodziną nad morze, pod namiot. Nasz wyjazd (tj. mój i Dziewczyny) był zupełnie spontaniczny i jednocześnie był to najcudowniejszy z moich ostatnich wyjazdów. Choć jak tu go porównywać do podróży do Nowego Jorku lub na Bali. :)
W każdym razie był maksymalnie zasilający, a źródłem było tam wszystko: towarzystwo w jakim się znalazłam, las przez który dłuuugo szło się nad morze, kemping na odludziu w stylu retro i samo morze rzecz jasna.
Hania, która z natury jest bardzo pogodna i często się śmieje, tam dawała z siebie wszystko i śmiała się bez przerwy wzbudzając sympatię wśród wszystkich dookoła. A co poniektórzy, patrząc na nią z zachwytem, mówili "Och, jak chciałabym być Hanią". Czułam dokładnie to samo :)

A po dwóch tygodniach dołączył do nas Chłopak z tatą. I też było fajnie, ale już inaczej.

Niesamowite, że to było prawie rok temu, a ja wciąż z tego czerpię :)


Droga nad morze
Z wizytą w Dębkach. Połowa lipca, trochę trudno uwierzyć, prawda?
A na prawdę cały tłum był za mną, nad Piaśnicą :)

A tak wyglądała "nasza" plaża, bez żadnych trików.
Pustka i tylko nasze parawany widać.
Kokosowy Hotel

A tu plaża prawie pełna ;)

Figielki w oku :)





A na sam koniec Łeba, czyli kwintesencja polskich nadmorskich rozrywek: tłum, kicz, głośna muzyka i wszelkiego rodzaju ohydztwa do jedzenia co 5 metrów. I jeszcze samo miasteczko, kiedyś pewnie ładne, teraz oszpecone "nowoczesną" architekturą. Brrr... Jak przyjemnie było wrócić na nasz kemping, gdzie było cicho i biały płotek cieszył oko.




14.6.14

I po burzy.

Zimny czerwcowy wieczór, na tarasie po drugiej stronie podwórka właśnie rozkręca się impreza. Głośniki mają wielkie, więc jeszcze dzisiaj usłyszymy :)
My tymczasem jesteśmy po rodzinnej uroczystości. Bardzo nieprzyjemnej, bo z wielką awanturą po środku. Po niej nic już nie będzie takie samo.
W moim przypadku z rodziną to tylko na zdjęciu, niestety..
Siadłam właśnie do komputera, do pracy, pełna jeszcze złych emocji i myśli krążących nad tym co się stało.
I nagle pomyślałam, że to dobrze, że to się stało. Czuję, że z tej próby, którą życie przede mną stawiło, wyszłam zwycięsko. Nie przejęłam agresji strony atakującej, nie tłumaczyłam się, nie skuliłam się w sobie. Walczyłam o swoje granice. A wsparł mnie mój mąż.
Jednocześnie poczułam, że odwinęłam kolejne sreberko, kolejna rzecz odhaczona. Do przepracowania, ale jednocześnie to krok do przodu, a nie zapadanie się w dół. Trudne, ale czuję teraz swoją siłę i wiem, że dam sobie radę ("bo mam tę moooc", jak śpiewa Hania :)).

Publikuję to dla samej siebie, choć z dziećmi nie ma to żadnego związku (no chyba, że z moim, wewnętrznym). Żeby pamiętać. Albo, żeby przeczytać za jakiś czas i uśmiechnąć się, że to już dawno za mną.

Kurczę, no zadowolona z siebie jestem, mimo łez w oczach :)

Moje źródło.
W Beskidzie, a jakże :)
Aż zaczęłam podrygiwać do tej muzyki zza okna :)

P.S. Post Joanny czytałam dawno, teraz tylko go podlinkowałam, a przeczytałam jak już wszystko tutaj napisałam i wstawiłam zdjęcie. I dopiero wtedy zobaczyłam, że ona zilustrowała podobny temat fotografiami zieleni i to z podobnym podpisem :)
A z drugiej strony, to dzięki niej odkryłam, że natura jest dla mnie tak ważna, więc wcale mnie to nie powinno dziwić :)

10.6.14

Jeśli to wtorek, to jesteśmy w Belgii..

Byliśmy w Brukseli. Och, kiedy to było! (w marcu)
I och, jaka to była przemiła wycieczka!
Bez wygórowanych oczekiwań, bez stresu, że nie zdążymy zobaczyć wszystkich atrakcji turystycznych jakie Bruksela oferuje. Popłynęliśmy zgodnie z tym co nam danego dnia w duszy grało i było to najlepsze co mogliśmy zrobić.

Bruksela na poważnie


Ale listę "to do" mieliśmy, owszem, i to bardzo konkretną:
- zjeść frytki
- zjeść gofry
- objeść się czekoladą.

Udało się odhaczyć wszystkie punkty z listy! :)

Punkt czekoladowy załatwiliśmy już pierwszego dnia, w muzeum czekolady. Objedliśmy się tam czekoladą tak, że ja (i chyba pozostali też) nie miałam już tego dnia miejsca na obiad, a chęć na czekoladę zniknęła na tydzień.
Po gofrach czułam się podobnie :)
Jedynie frytki pozostawiły po sobie pewien niedosyt.
Można powiedzieć, że była to wyprawa kulinarna :)

Zdjęcie przy giga frytkach zażyczył sobie Chłopak.


Ale nie tylko, rzecz jasna.
Odkryliśmy na przykład, że Bruksela związana jest ze Smurfami.


Radość ze spotkania z wielkim pomnikiem Smurfa na tyłach naszego hotelu była wielka. Podobnie jak potrzeba Wojtka by koniecznie kupić coś sobie w sklepie ze smurfowymi pamiątkami, nieważne, że tym co go zainteresowało najbardziej były komiksy o Smurfach, których ni w ząb nie rozumiał (ach ten francuski!).
Hania natomiast tę potrzebę załatwiła już pierwszego dnia naciągając tatę na naszyjnik ze smurfetką za jedyne 4 euro.

Smurfowy sklep z pamiątkami i ogromna ilość komiksów tamże dotycząca niebieskich ludków skierowała naszą uwagę na literaturę obrazkową i w ten sposób odkryliśmy, że jesteśmy w stolicy komiksu. Zaciekawiło to nas bardzo.
Dzieci zafascynowane oglądały figurki kolejnych komiksowych bohaterów w sklepiku muzealnym poświęconym temu tematowi. Wojtek nie mógł oderwać się od Smurfów, ale powoli kiełkowała w nim również miłość do Tintina (po naszej wycieczce kupno prezentu imieninowego, również w imieniu babci, prababci i dziadka było dziecinną błahostką).

Rakieta Tintina w Muzeum Komiksu

Hania z kolei odkryła, że jej Duszka z bluzki po France należy do większej rodziny. Znacie bajkę Barbapapa?
I jak wątpić w to, że podróże rozszerzają horyzonty?? :)

Siusiający chłopiec - kolejny fascynujący temat :)
O ile łatwiej szuka się takiego symbolu miasta niż czegoś tak nudnego jak wieża Eiffle'a czy Forum Romanum!

Siusiający chłopiec był wszędzie, w formie każdej możliwej pamiątki. Tutaj: w sklepie z czekoladkami.

Zwiedziliśmy też wystawę w Parlamencie Europejskim. Ku mojemu zdziwieniu wystawa bardzo zaciekawiła Chłopaka.

Zdjęcie pamiątkowe :) /vide: hedlajn/

I włóczyliśmy się po mieście w myśl zasady, że tam gdzie nas nogi poniosą jest najciekawiej.
I rzeczywiście, odkryliśmy kilka fajnych zaułków!


W czasie spacerów zdarzały się postoje na opatrzenie ran..

... lub przytulenie przez Tatę.

Z mapy też czasem korzystaliśmy :)
Tu na Grand Place, moim zdaniem najpiękniejszym placu w Europie (choć fakt, wszystkich jeszcze nie widziałam :))

Widok prawie z naszego hotelowego okna.
Hotel mieliśmy tak blisko głównych atrakcji, że często łatwiej było do niego wrócić na siku niż szukać na mieście. Baaardzo wygodne :)



Pasaż św. Huberta 

Urocza para, nieprawdaż?


Alternatywne sposoby podróżowania po mieście, bo nóżki Dziewczyny często się męczyły.


Placyk przyjazny pieszym i miły dla oka ;)

Kto by pomyślał, że łażenie po wijących się wąskich ławkach (trudno powiedzieć właściwie co to było) wyzwoli u zmęczonych już całym dniem dzieci taką energię! Spędziliśmy tam ponad pół godziny i musieliśmy ich błagać byśmy już wracali do hotelu, bo noc się zbliżała.

Betonowe Miasto. Obrazek jak z komiksowego thrillera ;)

I tylko podróż samolotem stresująca. Dla mnie tylko, żeby była jasność.
Czy jest na sali ktoś kto wie gdzie kupić płaszcz Rumburaka? To dla mnie zdecydowanie jedyna bezstresowa metoda podróżowania.