28.1.16

Wycieczki dwie

Nasze dwie wycieczki przełomu roku.

Pierwsza w poświąteczną niedzielę do Góry Kalwarii. Podobnie jak dwa lata temu w Pruszkowie, odkryliśmy czar podwarszawskiego miasteczka i bardzo nam się spodobało :)
Wiedzieliście, że układ urbanistyczny Góry Kalwarii został wytyczony na wzór Jerozolimy? A samo miasteczko było mekką dla pielgrzymów, przez co nazywane było Małą Jerozolimą? Jak się dobrze przyjrzeć, to na prawdę widać na rynku ślady dawnej świetności (na przykład pozostałości kramów dla pielgrzymów) i tym bardziej żal, że nie jest to w żaden sposób pielęgnowane.
Przeszliśmy się też po opuszczonym terenie jednostki wojskowej (obecnie jest to najwyraźniej ulubione miejsce spotkań wygolonych wyrostków i trochę nam było tam nieswojo). A mnie najbardziej podobała się rywalizacja dwóch kościołów stojących w dwóch końcach rynku na to, z czyich megafonów kolędy zabrzmią bardziej donośnie ;)
Wycieczkę zakończyliśmy w Otwocku, w którym ku wielkiemu naszemu rozczarowaniu nie znaleźliśmy żadnego świdermajera, znaleźliśmy za to urocze miejsce na piknik ;) składający się z wigilijnych pierogów podgrzanych na epigazie (byliśmy profesjonalnie przygotowani do wyprawy, a jakże!)

Druga wycieczka, w pierwszą niedzielę roku, już nieco bliżej, bo do Falent. Kolejne odkrycie :)
Z daleka było widać szyldy centrum Janki, a czuliśmy się jak na końcu świata.
Wojtek marudził, że zimno.
Hania była szczęśliwa, że tyle zmarzniętych kałuż do ślizgania się.
Mnie zachwycało światło.
Wszyscy się ucieszyliśmy obiadem w Ikei, na który wybraliśmy się porządnie już wymarźnięci :)

Dwie wycieczki i 30 stopni różnicy. 15 i -15 :)

















27.1.16

10

W tym roku bardziej niż w poprzednich wspominam wojtkowe narodziny. Tamten czas.
10 lat to dużo, ale czy aż tyle, żeby myśleć o tamtych chwilach jak o innej epoce?
Gdyby nie Wojtek, a potem i Hania nie byłoby mnie w miejscu, w którym jestem teraz (tak wiem, że to banał). A potem przychodzi myśl, że może bym była, tylko doszłabym zupełnie inną drogą?

Cieszę się jednak, że przeszłam co przeszłam :) Cieszę się, że jest Wojtek i że właśnie skończył 10 lat. Cieszę się, że dostrzegam w nim piękno i światło, choć przez chwilę nie było to dla mnie takie oczywiste.
I cieszę się, że mój syn miał dzisiaj udany dzień! :)

Wojtek - mój mistrz i napęd do ciągłego rozwoju. Nie potrafię sobie wyobrazić co byłoby, gdyby jego nie było.

A takie były nasze początki:

Tata pracujący w domu to była nowość, do tego Nowy Człowiek. Obie sprawy angażujące nas 24/7. 
Pierwsze spacery... W śniegu :)
Lubiłam tamte spacery z Wojtkiem. Włóczęgi po Śródmieściu. Obserwowanie życia dzielnicy i zmieniających się pór roku.
Remont Marszałkowskiej i nasz dom w tle
Nieświadomy Wojtek załapał się jeszcze na zakupy w jednej z pereł warszawskiego modernizmu, czyli Supersamie. Budynek wyłączono z użytku jak Chłopak miał 3 miesiące, a zburzono go parę miesięcy później.
 
Z mamą :)
I na koniec: pierwszy udokumentowany uśmiech.
Sto lat, kochanie!!

26.1.16

walka o rosół

Zeszły tydzień spędziłam w domu z chorą Hanią. 
Dwa dni po niej rozchorował się też Tata i pracował dzielnie, jednak już tylko z łóżka (chociaż tyle!).
Można powiedzieć, że los sprezentował nam w ten sposób dodatkowy czas na bycie razem :)

Jako sanitariuszka pielęgnowałam chorych jak umiałam najlepiej, gotując im głównie kaszę jaglaną na wszelkie sposoby, bo wiadomo, że jagła dobra na wszystko.
Nie mogę powiedzieć, żeby moje starania wywoływały entuzjazm, niestety. Najgorzej było z Wojtkiem, niejadkiem pierwszej wody, którego zaspokaja tylko mięso i pomidorowa.
Gdy zatem została mi z poprzednich dni resztka rosołu (też dopuszczalnego) przeznaczyłam ją dla Wojtka, a dla reszty domowników przygotowałam krupnik (na kaszy jaglanej oczywiście!).
I to był błąd.
Tego dnia nasza kronika rodzinna opisała wydarzenia zwane jako walka o rosół.
Jest też relacja foto.




Dogadali się sami - Wojtek podzielił się z siostrą kilkoma łyżkami.
Hania zjadła też trochę krupniku.

urodzinowy czas

Ostatnie dni upływają nam pod znakiem chłopakowych urodzin. Te prawdziwe już jutro, ale w sobotę świętowaliśmy z kolegami i koleżankami ze szkoły.
Wojtek bardzo się do nich przygotowywał. Najpierw nakreślił plan :)
Potem listę gości.
Potem, wspólnie z tatą, przygotowali zaproszenia.
Potem pięknie posprzątał swój pokój :)
A potem już się tylko bawił :)

Jak myślę o sobotniej imprezie to czuję, że buzia sama mi się śmieje, bo to na prawdę fajny był czas! Cudownie było mi patrzeć jak dzieciaki super bawią się razem, jak współpracują, dogadują się w sprawach spornych. Bez żadnej pomocy z zewnątrz!
I jeszcze radość z samej siebie, że powstrzymywałam wszystkie "nie rób tak", "tak się nie bawcie", "tego nie wolno", które czasami miałam gdzieś w głowie (przy 14 dziesięciolatkach totalnie nakręconych i wariujących poczułam co to ciężar odpowiedzialności za cudze dzieci!) i ingerowałam w naprawdę krańcowych przypadkach, gdy czułam, że to niezbędne by zabawa pozostała bezpieczna.

Poza Wojtkiem przeszczęśliwa była Hania, też bardzo przejęta zabawą. Dzień przed, piekła ze mną smakołyki, w sobotni poranek wybierała z wielkim zaangażowaniem odpowiedni dla siebie strój. A w czasie imprezy zajęła się dziewczynką, która przez chwilę miała kłopot z odnalezieniem się wśród tylu chłopców.

No i jeszcze spotkanie z rodzicami też było miłe. Za każdym razem nie mogę się nadziwić temu jak wiele fajnych osób poznaję właśnie dzięki moim dzieciom!

I w ogóle miło tak patrzeć jak nasze dzieci się zmieniają. Jak są coraz bardziej samodzielne, dorośleją. Jak im z tym dobrze i też jak bardzo potrzebują ze strony rodziców, by Ci pozwalali im być samodzielnymi.
I właśnie w ramach dorastania, nie mogę tego nie odnotować, Chłopak pojechał na basen sam zupełnie. I wrócił też sam :) Dzielny ON i dzielni MY :)

15.1.16

Plan

Plan to podstawa, wiadomo.
Wojtka plan urodzinowy już gotowy :)