14.4.15

Jest taki moment, który bardzo lubię w mojej relacji z Wojtkiem.
Gdy rozmawiamy o czymś mało istotnym, taki rodzinny small talk: jak Ci minął dzień, co tam w szkole, a jak było dziś na etyce, etc.., on odpowiada, następuje sekunda ciszy, w której Chłopak jakby się przełamywał i nagle opowiada mi o czymś dla siebie ważnym.
Tak było wczoraj, w szkolnej szatni dowiedziałam się czegoś o jego relacji z najlepszym kolegą i wątpliwościach jakie w związku z tym przeżywa.

Cieszą mnie te momenty bardzo, przede wszystkim dlatego, że ciekawią mnie tematy dla mojego syna ważne, lubię o nich słuchać, lubię zadawać mu pytania pomocnicze, które problem, o którym mi opowiada często sprowadzają do sedna i wtedy okazuje się, że nie jest on aż taki wielki i mały człowiek da radę się z nim zmierzyć. Na własnych oczach widzę jak rozmowa z kimś pomaga, jak bardzo nie warto kisić w sobie problemów, tylko szukać wsparcia.
Jednak przede wszystkim takie momenty dają mi nadzieję, że jestem wystarczająco dobrą mamą i że moje dziecko nie boi się opowiedzieć mi o czymś z czym się właśnie mierzy.
Jest dla nas nadzieja :) choć nie tak całkiem dawno w to wątpiłam.

I jednocześnie widzę jak z wiekiem dzieci, coraz trudniejsze staje się wychowanie. Kiedyś obawiałam się co będzie jak zaczną mi zadawać pytania z historii, fizyki, chemii, takie, z którymi sobie z pewnością nie poradzę.
Teraz najbardziej się boję tego, że potknę się przy nauce jak żyć w zgodzie ze sobą, walczyć o swoje granice, być z siebie zadowolonym, być niegrzecznym i nie mieć z tego powodu poczucia winy. Wiem, wiem, nauka idzie z domu, to już się dzieje i tu staram się jak mogę. Jednak przychodzi też moment, w którym presja rówieśników jest tak silna, że to co jest w domu okazuje się być za małe.
Wczoraj zobaczyłam to w rozmowie z Wojtkiem. A kilka tygodni wcześniej zobaczyłam w rozmowie z M. z klasy Chłopaka, która bardzo przeżywała fakt, iż jedna z jej koleżanek "zabrała" jej przyjaciółkę. Jej strach, że bezpowrotnie straci obie koleżanki próbując wyjaśnić tę sytuację był tak paraliżujący, że nie była w stanie nic zrobić.

Ech, trudne to wszystko.
Ale i satysfakcja, jak się uda, jest ogromna :)
A ja czuję się szczęściarą, że jestem świadoma tego wszystkiego. Świadomym jest jednak trochę łatwiej :)

8.4.15

u Taty

Dawno mnie tu nie było.
Różne rzeczy mnie zajmowały. Na przykład obchodziłam kolejne urodziny. I wiosna przyszła w międzyczasie (taaa, na prawdę?). I święta wielkanocne już minęły.
Może o tym też napiszę. A tym razem zdjęcia z wyprawy. Do Taty :)

Tata ma fajnie :) Ja cieszę się z nim z faktu, że lubi swoją pracę (i trochę zazdroszczę, hihi). Dla Wojtka jest wzorem w byciu szefem w pracy ("Jak będę duży to będę szefem w pracy tak, jak Ty - tak mawiał całkiem niedawno). A Hania? Hmm.. Hanię chyba cieszy najbardziej to, że w związku z pracą Taty mamy w domu drukarkę, na której możemy drukować niezliczone ilości kolorowanek z sieci :)

Tata czasem pracuje w domu, a czasem w innym miejscu. I właśnie do tego innego wczoraj się wyprawiliśmy.
Wszystkich nas to miejsce zachwyciło :)


Trochę parysko, nieprawdaż?

"Mamo, a tam widać maszynę do robienia chmur!" krzyknęła Hania na widok siekierkowskiego komina

Było tak fajnie, że jak już wszystko zwiedziliśmy, pozachwycaliśmy się widokami i zjedliśmy zająca z ciasta drożdżowego od Babci, a Tata wrócił do swojego biurka, dzieci wyjęły książki, które przezornie ze sobą zabrały na wypadek nudy i odmówiły wyjścia do domu :) Wojtek zatopił się w lekturze Harrego Pottera, a Hania zajęła się rozwiązywaniem zadań w książce o księżniczkach.
Do domu wróciliśmy niedługo wcześniej niż Tata :)