19.6.14

Za tych co nad morzem.

W klimacie naszych najbliższych wojaży, choć z drugiej strony wcale nie...

W zeszłym roku pojechałam z Hanią i z moją przyjaciółką i jej rodziną nad morze, pod namiot. Nasz wyjazd (tj. mój i Dziewczyny) był zupełnie spontaniczny i jednocześnie był to najcudowniejszy z moich ostatnich wyjazdów. Choć jak tu go porównywać do podróży do Nowego Jorku lub na Bali. :)
W każdym razie był maksymalnie zasilający, a źródłem było tam wszystko: towarzystwo w jakim się znalazłam, las przez który dłuuugo szło się nad morze, kemping na odludziu w stylu retro i samo morze rzecz jasna.
Hania, która z natury jest bardzo pogodna i często się śmieje, tam dawała z siebie wszystko i śmiała się bez przerwy wzbudzając sympatię wśród wszystkich dookoła. A co poniektórzy, patrząc na nią z zachwytem, mówili "Och, jak chciałabym być Hanią". Czułam dokładnie to samo :)

A po dwóch tygodniach dołączył do nas Chłopak z tatą. I też było fajnie, ale już inaczej.

Niesamowite, że to było prawie rok temu, a ja wciąż z tego czerpię :)


Droga nad morze
Z wizytą w Dębkach. Połowa lipca, trochę trudno uwierzyć, prawda?
A na prawdę cały tłum był za mną, nad Piaśnicą :)

A tak wyglądała "nasza" plaża, bez żadnych trików.
Pustka i tylko nasze parawany widać.
Kokosowy Hotel

A tu plaża prawie pełna ;)

Figielki w oku :)





A na sam koniec Łeba, czyli kwintesencja polskich nadmorskich rozrywek: tłum, kicz, głośna muzyka i wszelkiego rodzaju ohydztwa do jedzenia co 5 metrów. I jeszcze samo miasteczko, kiedyś pewnie ładne, teraz oszpecone "nowoczesną" architekturą. Brrr... Jak przyjemnie było wrócić na nasz kemping, gdzie było cicho i biały płotek cieszył oko.




14.6.14

I po burzy.

Zimny czerwcowy wieczór, na tarasie po drugiej stronie podwórka właśnie rozkręca się impreza. Głośniki mają wielkie, więc jeszcze dzisiaj usłyszymy :)
My tymczasem jesteśmy po rodzinnej uroczystości. Bardzo nieprzyjemnej, bo z wielką awanturą po środku. Po niej nic już nie będzie takie samo.
W moim przypadku z rodziną to tylko na zdjęciu, niestety..
Siadłam właśnie do komputera, do pracy, pełna jeszcze złych emocji i myśli krążących nad tym co się stało.
I nagle pomyślałam, że to dobrze, że to się stało. Czuję, że z tej próby, którą życie przede mną stawiło, wyszłam zwycięsko. Nie przejęłam agresji strony atakującej, nie tłumaczyłam się, nie skuliłam się w sobie. Walczyłam o swoje granice. A wsparł mnie mój mąż.
Jednocześnie poczułam, że odwinęłam kolejne sreberko, kolejna rzecz odhaczona. Do przepracowania, ale jednocześnie to krok do przodu, a nie zapadanie się w dół. Trudne, ale czuję teraz swoją siłę i wiem, że dam sobie radę ("bo mam tę moooc", jak śpiewa Hania :)).

Publikuję to dla samej siebie, choć z dziećmi nie ma to żadnego związku (no chyba, że z moim, wewnętrznym). Żeby pamiętać. Albo, żeby przeczytać za jakiś czas i uśmiechnąć się, że to już dawno za mną.

Kurczę, no zadowolona z siebie jestem, mimo łez w oczach :)

Moje źródło.
W Beskidzie, a jakże :)
Aż zaczęłam podrygiwać do tej muzyki zza okna :)

P.S. Post Joanny czytałam dawno, teraz tylko go podlinkowałam, a przeczytałam jak już wszystko tutaj napisałam i wstawiłam zdjęcie. I dopiero wtedy zobaczyłam, że ona zilustrowała podobny temat fotografiami zieleni i to z podobnym podpisem :)
A z drugiej strony, to dzięki niej odkryłam, że natura jest dla mnie tak ważna, więc wcale mnie to nie powinno dziwić :)

10.6.14

Jeśli to wtorek, to jesteśmy w Belgii..

Byliśmy w Brukseli. Och, kiedy to było! (w marcu)
I och, jaka to była przemiła wycieczka!
Bez wygórowanych oczekiwań, bez stresu, że nie zdążymy zobaczyć wszystkich atrakcji turystycznych jakie Bruksela oferuje. Popłynęliśmy zgodnie z tym co nam danego dnia w duszy grało i było to najlepsze co mogliśmy zrobić.

Bruksela na poważnie


Ale listę "to do" mieliśmy, owszem, i to bardzo konkretną:
- zjeść frytki
- zjeść gofry
- objeść się czekoladą.

Udało się odhaczyć wszystkie punkty z listy! :)

Punkt czekoladowy załatwiliśmy już pierwszego dnia, w muzeum czekolady. Objedliśmy się tam czekoladą tak, że ja (i chyba pozostali też) nie miałam już tego dnia miejsca na obiad, a chęć na czekoladę zniknęła na tydzień.
Po gofrach czułam się podobnie :)
Jedynie frytki pozostawiły po sobie pewien niedosyt.
Można powiedzieć, że była to wyprawa kulinarna :)

Zdjęcie przy giga frytkach zażyczył sobie Chłopak.


Ale nie tylko, rzecz jasna.
Odkryliśmy na przykład, że Bruksela związana jest ze Smurfami.


Radość ze spotkania z wielkim pomnikiem Smurfa na tyłach naszego hotelu była wielka. Podobnie jak potrzeba Wojtka by koniecznie kupić coś sobie w sklepie ze smurfowymi pamiątkami, nieważne, że tym co go zainteresowało najbardziej były komiksy o Smurfach, których ni w ząb nie rozumiał (ach ten francuski!).
Hania natomiast tę potrzebę załatwiła już pierwszego dnia naciągając tatę na naszyjnik ze smurfetką za jedyne 4 euro.

Smurfowy sklep z pamiątkami i ogromna ilość komiksów tamże dotycząca niebieskich ludków skierowała naszą uwagę na literaturę obrazkową i w ten sposób odkryliśmy, że jesteśmy w stolicy komiksu. Zaciekawiło to nas bardzo.
Dzieci zafascynowane oglądały figurki kolejnych komiksowych bohaterów w sklepiku muzealnym poświęconym temu tematowi. Wojtek nie mógł oderwać się od Smurfów, ale powoli kiełkowała w nim również miłość do Tintina (po naszej wycieczce kupno prezentu imieninowego, również w imieniu babci, prababci i dziadka było dziecinną błahostką).

Rakieta Tintina w Muzeum Komiksu

Hania z kolei odkryła, że jej Duszka z bluzki po France należy do większej rodziny. Znacie bajkę Barbapapa?
I jak wątpić w to, że podróże rozszerzają horyzonty?? :)

Siusiający chłopiec - kolejny fascynujący temat :)
O ile łatwiej szuka się takiego symbolu miasta niż czegoś tak nudnego jak wieża Eiffle'a czy Forum Romanum!

Siusiający chłopiec był wszędzie, w formie każdej możliwej pamiątki. Tutaj: w sklepie z czekoladkami.

Zwiedziliśmy też wystawę w Parlamencie Europejskim. Ku mojemu zdziwieniu wystawa bardzo zaciekawiła Chłopaka.

Zdjęcie pamiątkowe :) /vide: hedlajn/

I włóczyliśmy się po mieście w myśl zasady, że tam gdzie nas nogi poniosą jest najciekawiej.
I rzeczywiście, odkryliśmy kilka fajnych zaułków!


W czasie spacerów zdarzały się postoje na opatrzenie ran..

... lub przytulenie przez Tatę.

Z mapy też czasem korzystaliśmy :)
Tu na Grand Place, moim zdaniem najpiękniejszym placu w Europie (choć fakt, wszystkich jeszcze nie widziałam :))

Widok prawie z naszego hotelowego okna.
Hotel mieliśmy tak blisko głównych atrakcji, że często łatwiej było do niego wrócić na siku niż szukać na mieście. Baaardzo wygodne :)



Pasaż św. Huberta 

Urocza para, nieprawdaż?


Alternatywne sposoby podróżowania po mieście, bo nóżki Dziewczyny często się męczyły.


Placyk przyjazny pieszym i miły dla oka ;)

Kto by pomyślał, że łażenie po wijących się wąskich ławkach (trudno powiedzieć właściwie co to było) wyzwoli u zmęczonych już całym dniem dzieci taką energię! Spędziliśmy tam ponad pół godziny i musieliśmy ich błagać byśmy już wracali do hotelu, bo noc się zbliżała.

Betonowe Miasto. Obrazek jak z komiksowego thrillera ;)

I tylko podróż samolotem stresująca. Dla mnie tylko, żeby była jasność.
Czy jest na sali ktoś kto wie gdzie kupić płaszcz Rumburaka? To dla mnie zdecydowanie jedyna bezstresowa metoda podróżowania.

I po..

Uroczyste obchody za nami.
Uff.. bo jednak szykowanie kilku imprez z okazji jednych urodzin jest dla mnie wyczerpujące.
Co nie zmienia faktu, że lubię to robić, a satysfakcja, że wszystko wyszło tak, jak sobie zaplanowałam (łącznie z pogodą!) jest ogromna :)
Hania szczęśliwa, a w końcu to jest najważniejsze :)
Wojtkowi niedzielny urodzinowy piknik dla dzieci też się podobał, choć był jedynym chłopcem zainteresowanym tekturowymi tarczami i mieczami zrobionymi przez tatę (na imprezę przyszły księżniczki - pacyfistki i broń nie robiła na nich wrażenia).
A na moje zdjęcia nie załapała się żadna korona, którą księżniczki robiły na początku imprezy.
No ale, albo jest się fotografem, albo gospodynią i animatorką w jednym :)

Przed przyjściem gości.
Zorganizowaliśmy się świetnie i byliśmy gotowi na kwadrans przed godziną zero :)

Jedzenia, jak zwykle, przygotowałam duuużo :) A jeszcze miałam w torbach zbunkrowane różne kupne słodkości, bo wydawało mi się, że będzie za mało...

Dzieci obsiadły drzewo wspinaczkowe - suuuper sprawa!

A tort, otulony kilkoma kocami i obłożony wkładami do lodówek turystycznych, dzielnie czekał w samochodzie, na słońcu, na swoją kolej. Nie rozpłynął się :) A gościom smakował (kolejne uff ;))

A tydzień wcześniej był grill dla rodziny.
Z tej imprezy zdjęć mam jeszcze mniej niż z tej wczorajszej :)
I tu, dla odmiany, jak goście przyszli byliśmy kompletnie niegotowi. Nieszczęśnicy, którzy przyszli pierwsi, pomagali rozpalić nam grilla i ustawić stoły.
Nie ma to jak dobrze zorganizować zajęcia integrujące na początku imprezy :)

Przystanek "Szaszłyk"

Hitem był, a jakże by inaczej, hamak!

Kolejne urodziny już za pól roku z hakiem!

5.6.14

4

Od rana wszyscy mówią o święcie wolności. Nad miastem krążą helikoptery. Widziałam też F16 (fajne!).
Pewne przedszkole na Mokotowie bawiło się na pikniku w ogrodzie (mimo deszczu była to baardzo udana impreza).
A ja cieszę się, że mam w domu czterolatkę.
I, że spódnica, którą jej kupiłam jej się podoba, choć nie jest cała różowa.
Sto lat Kochanie!!!

W sobotę świętowaliśmy rodzinnie. W niedzielę planujemy zabawę dla księżniczek i rycerzy :)

3.6.14

Nowe

Pojawiły się naszym domu znienacka...


Nie zachwyca mnie ta stylistyka. Nie lubię plastikowych zabawek, kosztujących krocie, masowo produkowanych w Chinach.
A jednak widok Dziewczyny bawiącej się Barbie jest miły. Zachwycam się wręcz :)

A ta mała Roszpunka, z warkoczem dwa razy dłuższym niż ona sama, jest urocza. Jak ją biorę do ręki czuję się jakbym dotykała Calineczki :)

***
Tymczasem bezy na jutrzejsze urodziny do przedszkola gotowe! Są różowe! I smakują burakiem :)
No i Obama przyjechał! Doprawdy nie trzeba było..
Fajnie mieć urodziny 4 czerwca :)

2.6.14

Zielono mi..

Miły weekend za nami.

Z okazji Dnia Dziecka wybraliśmy się wczoraj do Soho na Pragę. Mieliśmy tam być tylko chwilę, zobaczyć jak wygląda miejsce, o którym tam wiele już słyszałam, po czym ruszyć dalej, spacerem po Grochowie (dzieci na nowych hulajnogach, które rozpakowały rano). W każdym razie piknik, który się tam odbywał nie był naszym głównym celem.
Tymczasem piknikowanie nas wciągnęło. Ucieszyły darmowe lody i wata cukrowa. Zdjęcia z kulinarnymi dekoracjami, trampolina i elektryczne hulajnogi, które można było ot tak, wypróbować sobie. Z zaciekawieniem odkrywaliśmy kolejne zakamarki Soho, z kolejnymi atrakcjami.
Było słonecznie i niezobowiązująco. I zielono :)