30.12.15

Poświątecznie

Na sam koniec świętowania, w poświąteczną niedzielę wieczorem, zupełnie niespodziewanie spełniło się moje marzenie - całą rodziną obejrzeliśmy film "Listy do M." :)
Warto mieć marzenia i jeszcze bardziej warto próbować je realizować :)
Wojtek i Hania zaśmiewali się do rozpuku i stanowczo odmówili pójścia spać.
Chłopakowi bardzo podobała się postać grana przez Macieja Sthura i stwierdził, że fajnie byłoby mieć takiego ojca. Jego własny zniósł to mężnie :)
A potem Wojtek zauroczył się postacią Kostka, czyli filmowego syna Macieja Sthura i stwierdził, że chciałby być taki jak on. Pewnie, ta postać to uroczy, wygadany, mądry i samodzielny chłopiec, niesposób go nie polubić.
Ale zdziwiło mnie, że Wojtek tak powiedział, bo ja pomyślałam sobie, że choć zupełni inni, to są bardzo do siebie podobni - Chłopak i ta postać w filmie.
Fajna taka myśl na koniec seansu :)

17.12.15

Tu i teraz

Bardzo chciałabym mieć jeszcze jedno dziecko. Cały czas mam poczucie, że nie jesteśmy jeszcze w komplecie, że jakby było nas pięcioro, byłoby jeszcze lepiej.
Czasami myślę o tym zdecydowanie za dużo, jest we mnie żal, że to się nie stało, nie dzieje teraz..
Nie umiem powiedzieć na ile to jest moje "chcę", a na ile przeczucie, że los nam jeszcze coś szykuje.

I przychodzi taki poranek późno jesienny - w kuchni włączone radio, z radia leci miła, wesoła muzyka. Zaspane dzieci przy stole jedzą śniadanie i nagle muzyka ich porywa, zaczynają podrygiwać w jej rytm, każde po swojemu.
A ja nagle ich zauważam, tę ich energię, to, że każde jest niepowtarzalne i inne. Napawam się widokiem ich spontanicznej radości, tym, że są tacy różni i jednocześnie tacy podobni. I cieszę się, że są :)

Warto być tu i teraz, cieszyć się z właśnie mijającej chwili, z tego co jest. Takie górnolotne frazesy, haha, ale nie znajduję innych słów :)

I jeszcze ta myśl, że jestem szczęściarą :)

Wakacyjne zdjęcie, lubię je bardzo, bo miło mi się kojarzą i te wakacje i to miejsce.
A dzieci przypominają mi tutaj Julkę i Julka :)

15.12.15

Grudniowy czas

Taki miesiąc w roku, w którym dzieci marzą i nie mogą się doczekać jego prawie końca, a rodzice biegają z obłędem w oczach, bo praca, bo prezenty, bo posprzątać dom, bo przygotować paczkę/rzeczy dla tych, którzy nie mają w życiu tyle szczęścia, co my...

Miesiąc, o którym zawsze myślę z przerażeniem, bo zamiast się cieszyć atmosferą zbliżających się Świąt i z radością szukać prezentów dla dzieci, mnie zajmuje to, że mam tyle prezentów do kupienia dla osób z rodziny, których nie lubię..

Pora to zmienić i zacząć się cieszyć tym, co jest. A jest dobrego całkiem dużo :)
Na przykład w szkole i przedszkolu są kiermasze świąteczne. Wojtek wydał tam wczoraj pieniądze, za które miał sobie kupić szkolny obiad, a ja zareagowałam na to adekwatnie (czyli bez przesady). Brawo ja! I brawo Wojtek, że nam o tym powiedział!

Hania z kolei, jako dziewczynka z grupy najstarszej w przedszkolu ma ten przywilej, że może przebrać się w strój anieli i stać w szatni, by zapraszać rodziców do sali na kiermasz. I nie może doczekać się tej atrakcji :)

Do tego można w nieskończoność poprawiać listy do Mikołaja. Coś dopisywać (to Hania), coś wykreślać (to Wojtek), jeszcze dekorować (to Hania, poświęciła na to jeden z katalogów Lego).

Można też przystroić dom świątecznymi lampkami. Hania cieszy się z wczoraj powieszonych gwiazdek w oknie jak.. dziecko ;)

Można też napisać kartkę w ramach świątecznej Robótki. Hania i ja już napisałyśmy :)
Należy pamiętać, żeby jeszcze ją wysłać ;)

W grudniu też cieszą bardziej dostane w ulubionym sklepie z zabawkami zestawy Lego za free. I nieważne dlaczego sprzedawca właśnie nam je podarował :)

Jest z czego cieszyć się w grudniu, nawet jeśli w domu nieposprzątane i pierników nie chce się piec.
Zresztą wczoraj Wojtek powiedział "To może już upieczemy pierniki, mamo. To już chyba czas.", co cieszy mnie ogromnie, bo najwyraźniej nie tylko przedświąteczną panikę mam dzieciom do sprzedania. Wspólne tradycje też mamy i oni za nimi tęsknią :)
A to takie przecież ważne, mieć co wspominać z dziecinnych lat..

A poniżej listy dzieci do Mikołaja, dla mnie do zapamiętania.
Im bliżej świąt Hani lista się wydłuża. Mnie zauroczyło ostatnie zdanie. Pozycja "kotek i piesek sterowany tabletem lub ręką" to pokłosie wizyty u babci i dostępu do telewizji i reklam na kanałach dla dzieci (sic!)
Wojtka list był długi już od samego początku i zawierał w zasadzie prawie wszystko z katalogu Lego plus książki :) Tutaj list pisany w szkole na polskim. List, który mnie zachwycił :) (choć marzenie, by móc nie chodzić do szkoły zmartwiło, ale to inny temat. Temat rzeka, ech)



P.S. A tymi, których nie lubię, a muszę się z nimi spotkać w te Święta, mam zamiar nie zajmować się za bardzo. Poza tym zawsze można do takich osób podejść rozwojowo, dowiedzieć się na podstawie tych relacji czegoś o sobie a wtedy okaże się, że na dobre mi to wyjdzie :)

12.12.15

Na basenie, w dzień basenowy, takie słyszy się rozmowy..

To było jakiś czas temu na basenie.
Otóż piątki to nasz basenowy dzień. Najpierw pływa Hania, a właśnie mniej więcej wtedy gdy zaczyna swoją lekcję, ze szkoły, po swoich zajęciach przyjeżdża Wojtek i czeka na swoją lekcję. Potem my z Hanią czekamy na Wojtka, a potem to już wszyscy szczęśliwi wracamy do domu.

Tego dnia Wojtek przyjechał bardzo głodny, zaproponowałam mu więc, by poszedł kupić frytki, które sprzedają naprzeciwko basenu. Ucieszył się, poszedł, wrócił z frytkami.
Jedliśmy je wspólnie przy szybie, za którą jest basen i można patrzeć jak dzieciaki pływają. Hania jak nas zobaczyła radośnie się uśmiechnęła, a my jej radośnie odmachaliśmy, z frytkami w rękach rzecz jasna.
I w tym momencie zauważyłam, że mina jej z lekka zrzedła i zorientowałam się, że będą kłopoty.

Nie pomyliłam się, bo jak Hania już się ubrała i wyszłyśmy do hallu, by czekać na Wojtka, okazało się, że i ona musi zjeść frytki.
Poszłyśmy zatem, kupiłyśmy dużą porcję (bo przecież musi mieć taką samą jak Wojtek! Po co, po co ja się pytałam o to jaką chce wielkość???).
Wróciłyśmy do basenowego hallu i tu okazało się, że Hania wcale aż takiej ochoty na frytki nie ma..
Zaczęłyśmy więc rozmawiać.
Hania powiedziała, że było jej smutno jak tak na jej oczach jedliśmy takie przysmaki. Ja jej na to odpowiedziałam, że decydując się na wcześniejszą godzinę lekcji (wcześniej chodziła na tą samą co Wojtek, ale zrezygnowała, bo zależało jej na byciu w grupie z koleżanką z przedszkola) powinna się liczyć z konsekwencjami tego, że na przykład jemy coś dobrego, albo robimy coś fajnego, gdy na nią czekamy. Dziewczyna na to, że wie przecież. Ja się więc pytam jak można rozwiązać tę sytuację.
A Hania na to, głosem jak by mówiła oczywistą oczywistość, że przecież możemy jeść frytki, ale tak, żeby ona tego nie widziała!

Hmm.. Warto rozmawiać. Na prawdę okaże się, że pod czymś co mogło prowadzić do dużego sporu, jest bardzo proste rozwiązanie :)