24.4.12

Zabawy na trawie

Niedziela była jeszcze bardziej udana niż sobota.
Zaczęliśmy we Wrzeniu Świata na śniadaniu, gdzie było arcyprzyjemnie, a kontynuowaliśmy na Żoliborzu na małym placu zabaw, gdzie poczułam już zapach wakacji. I tak myślę sobie, że Warszawę da się lubić, przynajmniej fragmentami.
Na dzieci bawiące się razem patrzy się niezwykle. To jak się tworzy między nimi więź, jak Hania naśladuje Wojtka we wszystkim, a on z kolei w mig podchwytuje jej pomysły na zabawę, jest zupełnie magiczne.

I tak w niedzielę hitem okazało się wbieganie na górkę i zbieganie z niej (Dziewczyna nauczyła się krzyczeć "Start" i krzyczała tak puszczając się w dół, nawet jak już nikt nie miał sił i ochoty, by biec razem z nią) oraz sypanie piaskiem na zjeżdżalnie, a potem zjeżdżanie po takiej zapiaskowanej.
Bawiliśmy się też w chowanego, a my, rodzice, mieliśmy też szansę posiedzieć na ławeczce, robić nic i grzać się na słońcu.
A potem ja poszłam na samotny spacer zakochując się w Żoliborzu na nowo.

Fajny dzień. Słońce i ciepło dużo jednak zmienia :)

21.4.12

Wiosennie

Miły dziś był dzień. Pierwszy raz tej wiosny zgraliśmy się z pogodą - i słoneczko grzało i my wszyscy byliśmy zdrowi. Także nasz pierwszy wiosenny spacer odbył się dopiero dzisiaj. Humory dopisywały, szaleństwom nie było końca. Hania za wspaniały dowcip uznała posypywanie Wojtka piaskiem z piaskownicy i muszę przyznać, że i on wiele miał z tego uciechy.
Ja, po prawie trzech tygodniach w domu (najpierw chora Hania, potem Wojtek, potem oboje, potem ja), przeżyłam szok. Owszem, widziałam przez okno, że trawa się zazielenia, a na drzewach pojawiły się listki. A jak jechaliśmy do lekarza zdążyłam zauważyć nawet, że magnolie lada dzień rozkwitną na dobre. Ale to, jak jest pięknie, jak wszystko się zieleni, kwitnie i jak ludzie na chodnikach tempo zwolnili, by móc rozkoszować się słoneczkiem, było dla mnie miłym zaskoczeniem. Chyba jeszcze trochę zimowa jestem i prawdę mówiąc nie do końca gotowa psychicznie na taką wiosnę pełną gębą. Ale nicto, kilka kursów na Pola Mokotowskie i się szybko przestawię :)

A za tydzień przywita nas Beskid Niski, na który czekam z wielką niecierpliwością. Kocham góry i wszelkie wyjazdy też uwielbiam (choć zawsze boję się podróży), no ale Beskid Niski ma swoją magię, jakiej nigdzie indziej nie czułam. Opuszczone wsie łemkowskie fascynują, ale i trochę przerażają jednocześnie. Wyczuwam tam dziwną energię, ale może to właśnie dlatego, że zostały tak nagle opuszczone wbrew woli mieszkańców i nieuspokojone duchy jeszcze się tam wałęsają budując aurę niesamowitości.
Przypominam sobie nasz wyjazd do Ropek sprzed trzech lat i jeszcze film "Wino truskawkowe" i mam nadzieję, że odnajdę tę atmosferę i tym razem. I że będzie tak pięknie jak wtedy było.








1.4.12

Zima trzyma

Tak, tak, już od ponad tygodnia mamy wiosnę. Nawet ciepło było. Czapki co prawda nie odważyłam się zdjąć, odważyłam się za to założyć wiosenny prochowiec, ale po południu i wieczorem zmarzłam przeokrutnie, więc i to odłożę. No a dzisiaj śnieg z deszczem, na pożegnanie marca, jak rozumiem.

To i ja się pożegnam z zimą 2012. Nie jest to moja ulubiona pora roku, ale bywają miłe momenty.
Ta zima będzie mi się kojarzyła przede wszystkim z sylwestrowym wyjazdem do Wisły. Sylwestrowym, choć tak na prawdę dla Tomka był to wyjazd służbowy, a my byliśmy na doczepkę. Ale jaki by to wyjazd nie był, to góry są fajne, magiczne, nie tylko na nartach.
Przez pierwsze dwa dni Tomek pracował, a my odkrywaliśmy okolice. Lubię taki czas kiedy jesteśmy poza domem, tylko we troje, bo mam więcej wtedy cierpliwości, nie muszę się martwić o to, że obiad nie gotowy albo, że nie mam pomysłu co ugotować i że łazienka tak brudna, że nie przyjemnie się do niej wchodzi. A wiadomo, że jak rodzic bardziej wyluzowany, to i dzieci mniej humorzaste, bardziej do życia. I tak właśnie w Wiśle było: Wojtek do rany przyłóż, nie marudził, że nudno i na spacery też chodził bez ociągań. Mam poczucie fajnie spędzonego czasu tam z nim.
No a Hania, wiadomo - niewiele jej potrzeba do szczęścia - jest mama, jest Wojtek, jest zabawa!

Byliśmy zatem na skoczni im. Adama Małysza, gdzie pojechaliśmy przede wszystkim obejrzeć tatę w pracy. Taty niestety nie było widać, bo stał na górze przy wyskoku, ale byli skoczkowie, którzy okazali się atrakcją dla wszystkich, którzy skocznię wtedy odwiedzili.
A Wojtek, mimo licznych moich tłumaczeń na czym polega praca Taty, ubzdurał sobie, że Tomek też będzie skakał i bardzo często o to pytał. No trzeba przyznać, że jeśli chodzi o posturę, to na skoczka się nadaje :)
Na skoczni


























Dla Hani było to pierwsze świadome zetknięcie ze śniegiem i była nim niesamowicie zafascynowana. Pakowała sobie kawałki zlodowaciałego śniegu do kieszeni i bardzo stanowczo zabraniała mi wyjmować z nich cokolwiek (robiłam to dopiero w domu).

W trakcie upychania po kieszeniach







































Odwiedziliśmy również Ustronie, gdzie bardzo mi się podobało. Wojtkowi też, przede wszystkim dlatego, że w automacie z kuleczkami znalazł kuleczkę. Jak widać opłaca się zaglądać w ciemne kąty.
Kuleczka cieszyła potem bardzo i dzieci biegały za nią po skwerze.














































Były też wyskoki i próby uchwycenia ich w kadrze.







































Był też czas na chwilę zadumy, wygłupy oraz próby wtopienia się w tło.






































Skoro Wisła, pojechaliśmy też obejrzeć Pałac Prezydenta RP, który jest absolutnie przecudny i bardzo malowniczo położony. Bardzo chciałabym tam wrócić i móc zwiedzić to, co jest tam do zwiedzenia :)













































































Akurat tego dnia padał śnieg, zaliczyliśmy więc też bitwę na śnieżki. Było nam bardzo wesoło!


Po dwóch dniach do zwiedzania dołączył też Tata. Poszliśmy razem na krótki spacer zobaczyć jakie warunki panują na stoku najbliżej naszego domu. Okazało się, że bardzo dobre i, choć nie byliśmy przygotowani na narty, postanowiliśmy to wykorzystać - wypożyczyliśmy jabłuszko (Tomek musiał zostawić w zastaw swój dowód!) i Tomek z Wojtkiem dzielnie próbowali Hanię z górki spuszczać. Niestety nie podobało się jej, bo górka, na której ćwiczyliśmy była za mała i prędkość dla Hani była zdecydowanie nie TA.








































Z Tatą jest jeszcze fajniej niż tylko z mamą. W końcu nikt tak nie potrafi rozśmieszyć i z nikim się tak dobrze nie pozuje.









































Trzeba przyznać, że zima w górach jest całkiem przyjemna. No i do tego widoki!




























Ech, prawie zaczęłam żałować, że następna dopiero za rok ;)