19.11.15

Ostatnie cztery dni zeszłego tygodniu spędziłam w grupie 15 osób, na poddaszu pewnego domu na przedmieściach Krakowa.
W sumie nic nie robiliśmy, byliśmy ze sobą, poznawaliśmy się, gadaliśmy o tym jak się czujemy w tym nowym dla nas miejscu. Takie nic, a tyle emocji wywoływało.
Czasami, jak tak patrzę z boku na to, czym się zajmuję, to wydaje mi się to zabawne. Bycie z ludźmi, wchodzenie w relacje, "zwykła" rozmowa... I to się nazywa szkoła! Takie nic! ;)
A dziś pomyślałam sobie, że wielu ludzi uważa, że takie zwykłe bycie z dziećmi to strata czasu. Lepiej załatwić jakieś zajęcia, warsztaty, działanie. Fajnie jak jest wspólne. Gorzej jak rodzic siedzi na korytarzu i czeka.
A od tego wszystko się zaczyna - relacji jaką mieliśmy z rodzicami.
Takie proste i małe, dostępne dla wszystkich i takie trudne i duże jednocześnie..

Hania po moim powrocie jest na mnie zła. Odpycha mnie, do wszystkiego woła tatę, złości się.
A w poniedziałek, jak wróciłyśmy z przedszkola do domu, ona w złości właśnie, rzuciła się do Wojtka z okrzykiem "Do Taty!" na ustach, szukając u brata zrozumienia. A on utulił ją w smutku. Pierwszy raz byłam świadkiem takiej sceny między nimi, popłakałam się prawie.
I z radości i ze smutku.

RELACJE


4 komentarze: