21.9.12

Pierwsza klasa

Za chwilę upłynął trzy tygodnie odkąd Wojtek zaczął chodzić do szkoły. Czy mam jakieś refleksje?
Nie, jeszcze żadnych :)

Pierwszego dnia byłam bardzo przejęta i Wojtek chyba też. Na rozpoczęcie roku poszliśmy sami, bo Tomek musiał iść do pracy, a i babcie były zajęte. I nie sądziłam wtedy, że to jakaś wielka sprawa - prawdziwa szkoła zaczyna się przecież wraz z lekcjami, a nie uroczystością z panem dyrektorem.
Ale jednak jak doszliśmy do szkoły i zobaczyłam całą chmarę pierwszoklasistów i do tego jeszcze trójkę dzieciaków, z którymi Wojtek był w przedszkolu, to łzy stanęły mi w oczach i cieszyłam się, że mam na kolanach Hanię, którą mogę wyściskiwać i do której mogę mówić cokolwiek byle te łzy zahamować.
Wojtek, choć nic nie mówił, był chyba trochę wystraszony. Wnioskuję po tym, że machał do mnie jak stał na środku sali teatralnej (taki zwyczaj - pan dyrektor wyczytywał dzieciaki z danej klasy, które wychodzili na środek, a potem wszyscy poszli do klasy ze swoją wychowawczynią), a nigdy tego nie robił w podczas występów w przedszkolu. A potem, już w klasie jak siedział w ławce rozglądał się za Hanią i przywołał ją, żeby była blisko niego i dopiero wtedy zaczął się śmiać.
Ale uroczystość szybko go znużyła, bo wcześniej obiecałam mu, że po niej pójdziemy do kina na Madagaskar i bardzo go do kina ciągnęło.



A potem było zebranie dla rodziców i bardzo mnie podbudowało, bo widać, że rodzice fajni (atmosfera na zebraniu lekko prześmiewcza i niczym nie przypominała tych z przedszkola - duży plus!), a wiadomo, że jak rodzice fajni, to i dzieci fajne :)
W kolejnym tygodniu znowu usłyszałam gdzieś, że są rodzice, którzy zastanawiają się nad wypisaniem swoich dzieci z angielskiego, bo umieją dużo więcej niż pani im oferuje i zaczęłam się zastanawiać czy jednak nie trafiliśmy do grupy ze zbyt dużymi indywidualnościami.
Tomek się śmieje, że coś jest w tym, że angielski jest traktowany jakoś szczególnie przez rodziców. Nauczyciel języka polskiego czy historii nie jest pod takim obstrzałem jak anglista właśnie, choć przecież te dwa przedmioty są równie ważne i nie mówię tu o umiejętności poprawnego wysławiania się czy znajomości historii rodzimego kraju, a o tym jak bardzo, wbrew pozorom, kształtują naszą osobowość (czytam właśnie książkę o powstaniu warszawskim, gdzie co chwilę poruszany jest temat czy warto czy nie warto umierać za ojczyznę śmiercią bezsensowną, stąd moja butność pewnie).

Ale to tylko dygresja, bo szkoła podoba mi się. Chyba dobrze wybraliśmy i chyba na fajną nauczycielkę trafiliśmy. Piszę "chyba", bo Chłopak niezwykle skryty, jak zwykle. Nie lubi mówić co w szkole robili, a jedyna szkolna historia o jakiej lubi opowiadać to zasady funkcjonowania szkolnej stołówki. To podoba mu się bardzo :)

Hania z kolei zazdrości bratu. Przez pierwsze dni rozpaczała bardzo, że Wojtek wychodzi i żegnała go z podkówką. Na szczęście jest Mały Domek gdzie chodzi już trzy razy w tygodniu. I chodzi z wielką radością, zostaje bez problemu, wychodzi z problemem :)
Chłopak natomiast zazdrości siostrze i mówi, że w MD jest odwrotnie niż w szkole: dużo zabawy, mało nauki. A jak idziemy razem po Hanię, Wojtek szybko zrzuca buty i leci pobawić się zabawkami dla bobasów :)

Czuję, że po trzech tygodniach nasze domowe życie stabilizuje się. I dobrze :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz