8.11.12

Listo-smutno

Dość smętnie się zrobiło i nostalgicznie, acz zdumiewająco ciepło (to zapewne dlatego, że udało mi się kupić puchowy płaszcz).
Nie lubię listopada (a kto lubi??), poza Dniem Wszystkich Świętych i Dniem Niepodległości.

1 listopada lubię spacery na cmentarz i łapanie między drzewami promieni słonecznych (jakoś mamy szczęście do słońca tego dnia w ostatnich latach), szczypanie zimna w policzki, a potem ogrzewanie się w samochodzie i ciepły obiad w domu.
Jest to też mój ulubiony poranek w roku, mimo, że zawsze o świcie tego dnia wstajemy, bo podróż po cmentarzach rozpoczynamy wcześnie. A jednak mamy czas na delektowanie się śniadaniem.
I tak było w tym roku: długie i pyszne śniadanie z moją mamą. Wizyta na trzech cmentarzach, w międzyczasie obiad w domu, a później odwiedziny u babci dzieciom, która po operacji dobrzała w domu. A jeszcze później wizyta u prababci, u której podziwialiśmy nowe mieszkanie, a dzieciaki szalały (jak zawsze).
I nawet Wojtek nie marudził, że trzeba spacerować i dlaczego on nie może posiedzieć w domu w dzień wolny od szkoły (ostatnio to główny temat naszych weekendowych dyskusji).
Miło było.

11 listopada z kolei lubię wspomnienia czasów, które minęły bezpowrotnie. Lubię to poczucie, że prawie dotykam okres międzywojnia. Czuję się trochę tak jakbym oglądała przyjęcie z epoki przez szklaną szybę.
Lubię w tym czasie słuchać i czytać o bankietach z gęsiną na pierwszym planie i wyobrażać sobie panie w koronkach i w sznurach pereł, a panów w surdutach i cylindrach na głowie.
Uwielbiam ten czas w historii i nie o politykę mi chodzi, a obyczajowość.
Jak będzie w tym roku? Mam nadzieję, że obejdzie się bez zadymy.

Tymczasem wspominam ostatnie jesienne ciepłe dni sprzed miesiąca prawie.
I Hanię z pierwszym gilem tego sezonu.

Matka jęczącym dzieciom

Krasnal w czasie małodomkowych szaleństw

I wspomniany wyżej gil w liściach. Trudno uwierzyć, że następnego dnia spadł śnieg i biało było jak w styczniu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz