8.5.12

Na Wojtusia z popielnika...

Ten wpis miał być o majówce i najdłuższym weekendzie nowoczesnej Europy, ale o tym jak było cudownie, sielsko, wiejsko i co robiliśmy napiszę później, jak już będę miała zdjęcia.

Tymczasem o Wojtku, bo rośnie nam Chłopak, mężnieje, coraz bardziej się mądrzy, dowcipkuje już też nie jak mały chłopczyk. No i we wrześniu pójdzie do szkoły.
/Nie jestem jeszcze psychicznie gotowa na bycie mamą pierwszoklasisty, ale cóż mam do powiedzenia.. Wierzę, że szkoła, którą wybraliśmy jest przygotowana na przyjęcie sześciolatków i nie spaczy nam Chłopaka, a wręcz odwrotnie - rozpali w nim miłość do nauki i wiarę, że wszystko jest możliwe. Bardzo, bardzo bym chciała, żeby tak się stało i żeby miał lepsze doświadczenia szkolne niż ja. Mamy jeszcze kilka miesięcy, żeby się przygotować./

Ale do rzeczy.
Wojtuś jest jak skarbonka - im więcej w niego wkładamy, tym więcej wyjmujemy. I dotyczy to i złego i dobrego. Jak mam zły czas, to i on jest w gorszym humorze i nie całkiem do życia. I odwrotnie - moja cierpliwość i dobry humor przekładają się na jego dobre samopoczucie, ogólną wesołość i pozytywne nastawienie do wszystkiego.
I niby wiem, że w dzieciach możemy się przeglądać jak w lustrze, ale uderzyło mnie to bardzo dzisiaj rano, kiedy Hania się przewróciła, a On zapytała się jej czy wszystko dobrze, czy może ruszać ręką, bo jakby nie to mogłoby znaczyć, że ją złamała. Dokładnie w ten sama sposób, tymi samymi słowami i tym samym tonem spytałam się jego wczoraj kiedy szalejąc potknął się na podłodze, przewrócił i bardzo rozpaczał..



Tak, Wojtek jest też opiekuńczy, wydaje mi się, że z każdym dniem coraz bardziej. Zapewne to efekt posiadania młodszego rodzeństwa, ale o dziwo zauważam, że opiekuje się też innymi dziećmi, na przykład półtorarocznym Tytusem podczas ostatniego weekendu. Ale też w przedszkolu byłam świadkiem sceny gdy próbował przekonać swojego przyjaciela Bartosza, żeby się nie złościł, bo nie warto.
Bartosz tego dnia akurat, czy raczej podczas zabawy, którą dzieciaki były zajęte popołudniu, został odsunięty przez grupę i dzieciaki nie pozwalały mu bawić się ze sobą. Jak przyszłam i było już wiadomo, że jedno stanowisko w zabawie zostanie zwolnione, Wojtek zaczął negocjować z dziewczynką, która w grupie grała pierwsze skrzypce, by na jego miejsce przyjęła do zabawy Bartosza. I gdy ona się zgodziła, zaczął do tego samego namawiać obrażonego Bartosza argumentując, że to niemądre i nie ma co się obrażać, że tylko on na tym straci i takie tam podobne.
Byłam na prawdę zadziwiona taką postawą i, nie oszukujmy się, wzruszona również.

W ogóle mądrość Chłopaka i jego bystrość obserwacji mnie zaskakuje. Gdy któregoś dnia w przedszkolu Franek bardzo się złościł, płakał, szalał, bo coś poszło nie po jego myśli, Wojtek na moje pytanie o co poszło (jak już zostaliśmy sami rzecz jasna), powiedział, że Franek zdenerwował się, bo Pani się nie zgodziła na jeden z jego pomysłów, ale on, Wojtek, uważa, że to nie był powód, by tak ostro reagować.
Co oczywiście nie przeszkadza mu reagować tak samo ostro, jak jemu coś się nie spodoba.

Cieszę się, że jest taki wrażliwy. Myślę sobie, że dla chłopaka to ważna cecha, bo w późniejszym życiu facetom często jest łatwiej w różnych sprawach, podczas gdy to dziewczyny, płeć piękna niby, muszą się wykazać gruboskórnością i wielką siłą charakteru. Czyli natura dobrze nasze dzieci obdarowała.
I śmieszne, że o ile Hanka nas ciągle zaskakuje swoją siłą (po kim Ona to ma?? może po prababci dziadka??), tak Wojtek jest z nasz do bólu. Patrzę na niego i widzę siebie i Tomek ma tak samo.

Charakterystyczny dla Wojtusia jest styl wysławiania się, od samego początku niezwykle literacki. I tak, moje Dziecko opowiadając historię nie powie "Nagle wszedł do pokoju", lecz "Wtem wkroczył do pokoju".
A gdy na niedawnym spacerze oskrobałam mu marchewki dość boleśnie, zaklął pod nosem "Och, niełatwo mi teraz będzie biegać!"
Ubóstwiam to!

No i jeszcze jego poczucie humoru coraz bardziej tomkowe.
Przykład z ostanich dni:
Cofając pod domem stłukłam lampę w samochodzie zaparkowanym obok. Zdenerwowałam się bardzo, bo było to na świeżo po naszym wypadku (o którym może jeszcze napiszę, a może wcale nie), do tego jedno auto już w warsztacie, a w perspektywie wyjazd na majówkę, nie mogłam więc unieruchomić drugiego samochodu.
Siedziałam więc za kierownicą rzucając przekleństwami, nie wiedząc czy bardziej płakać czy wyskoczyć z auta, by ocenić rozmiar szkód i zachować spokój. A Wojtek wtedy, tonem rozbawionego stoika, powiedział: "Mamo zachowujesz się zupełnie jak Pani, która w nas wjechała."
Rozładowało mnie to zupełnie :)
Najbardziej lubi jak się na niego mówi "Wojtuś". Jeszcze :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz