14.6.14

I po burzy.

Zimny czerwcowy wieczór, na tarasie po drugiej stronie podwórka właśnie rozkręca się impreza. Głośniki mają wielkie, więc jeszcze dzisiaj usłyszymy :)
My tymczasem jesteśmy po rodzinnej uroczystości. Bardzo nieprzyjemnej, bo z wielką awanturą po środku. Po niej nic już nie będzie takie samo.
W moim przypadku z rodziną to tylko na zdjęciu, niestety..
Siadłam właśnie do komputera, do pracy, pełna jeszcze złych emocji i myśli krążących nad tym co się stało.
I nagle pomyślałam, że to dobrze, że to się stało. Czuję, że z tej próby, którą życie przede mną stawiło, wyszłam zwycięsko. Nie przejęłam agresji strony atakującej, nie tłumaczyłam się, nie skuliłam się w sobie. Walczyłam o swoje granice. A wsparł mnie mój mąż.
Jednocześnie poczułam, że odwinęłam kolejne sreberko, kolejna rzecz odhaczona. Do przepracowania, ale jednocześnie to krok do przodu, a nie zapadanie się w dół. Trudne, ale czuję teraz swoją siłę i wiem, że dam sobie radę ("bo mam tę moooc", jak śpiewa Hania :)).

Publikuję to dla samej siebie, choć z dziećmi nie ma to żadnego związku (no chyba, że z moim, wewnętrznym). Żeby pamiętać. Albo, żeby przeczytać za jakiś czas i uśmiechnąć się, że to już dawno za mną.

Kurczę, no zadowolona z siebie jestem, mimo łez w oczach :)

Moje źródło.
W Beskidzie, a jakże :)
Aż zaczęłam podrygiwać do tej muzyki zza okna :)

P.S. Post Joanny czytałam dawno, teraz tylko go podlinkowałam, a przeczytałam jak już wszystko tutaj napisałam i wstawiłam zdjęcie. I dopiero wtedy zobaczyłam, że ona zilustrowała podobny temat fotografiami zieleni i to z podobnym podpisem :)
A z drugiej strony, to dzięki niej odkryłam, że natura jest dla mnie tak ważna, więc wcale mnie to nie powinno dziwić :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz