10.6.14

Jeśli to wtorek, to jesteśmy w Belgii..

Byliśmy w Brukseli. Och, kiedy to było! (w marcu)
I och, jaka to była przemiła wycieczka!
Bez wygórowanych oczekiwań, bez stresu, że nie zdążymy zobaczyć wszystkich atrakcji turystycznych jakie Bruksela oferuje. Popłynęliśmy zgodnie z tym co nam danego dnia w duszy grało i było to najlepsze co mogliśmy zrobić.

Bruksela na poważnie


Ale listę "to do" mieliśmy, owszem, i to bardzo konkretną:
- zjeść frytki
- zjeść gofry
- objeść się czekoladą.

Udało się odhaczyć wszystkie punkty z listy! :)

Punkt czekoladowy załatwiliśmy już pierwszego dnia, w muzeum czekolady. Objedliśmy się tam czekoladą tak, że ja (i chyba pozostali też) nie miałam już tego dnia miejsca na obiad, a chęć na czekoladę zniknęła na tydzień.
Po gofrach czułam się podobnie :)
Jedynie frytki pozostawiły po sobie pewien niedosyt.
Można powiedzieć, że była to wyprawa kulinarna :)

Zdjęcie przy giga frytkach zażyczył sobie Chłopak.


Ale nie tylko, rzecz jasna.
Odkryliśmy na przykład, że Bruksela związana jest ze Smurfami.


Radość ze spotkania z wielkim pomnikiem Smurfa na tyłach naszego hotelu była wielka. Podobnie jak potrzeba Wojtka by koniecznie kupić coś sobie w sklepie ze smurfowymi pamiątkami, nieważne, że tym co go zainteresowało najbardziej były komiksy o Smurfach, których ni w ząb nie rozumiał (ach ten francuski!).
Hania natomiast tę potrzebę załatwiła już pierwszego dnia naciągając tatę na naszyjnik ze smurfetką za jedyne 4 euro.

Smurfowy sklep z pamiątkami i ogromna ilość komiksów tamże dotycząca niebieskich ludków skierowała naszą uwagę na literaturę obrazkową i w ten sposób odkryliśmy, że jesteśmy w stolicy komiksu. Zaciekawiło to nas bardzo.
Dzieci zafascynowane oglądały figurki kolejnych komiksowych bohaterów w sklepiku muzealnym poświęconym temu tematowi. Wojtek nie mógł oderwać się od Smurfów, ale powoli kiełkowała w nim również miłość do Tintina (po naszej wycieczce kupno prezentu imieninowego, również w imieniu babci, prababci i dziadka było dziecinną błahostką).

Rakieta Tintina w Muzeum Komiksu

Hania z kolei odkryła, że jej Duszka z bluzki po France należy do większej rodziny. Znacie bajkę Barbapapa?
I jak wątpić w to, że podróże rozszerzają horyzonty?? :)

Siusiający chłopiec - kolejny fascynujący temat :)
O ile łatwiej szuka się takiego symbolu miasta niż czegoś tak nudnego jak wieża Eiffle'a czy Forum Romanum!

Siusiający chłopiec był wszędzie, w formie każdej możliwej pamiątki. Tutaj: w sklepie z czekoladkami.

Zwiedziliśmy też wystawę w Parlamencie Europejskim. Ku mojemu zdziwieniu wystawa bardzo zaciekawiła Chłopaka.

Zdjęcie pamiątkowe :) /vide: hedlajn/

I włóczyliśmy się po mieście w myśl zasady, że tam gdzie nas nogi poniosą jest najciekawiej.
I rzeczywiście, odkryliśmy kilka fajnych zaułków!


W czasie spacerów zdarzały się postoje na opatrzenie ran..

... lub przytulenie przez Tatę.

Z mapy też czasem korzystaliśmy :)
Tu na Grand Place, moim zdaniem najpiękniejszym placu w Europie (choć fakt, wszystkich jeszcze nie widziałam :))

Widok prawie z naszego hotelowego okna.
Hotel mieliśmy tak blisko głównych atrakcji, że często łatwiej było do niego wrócić na siku niż szukać na mieście. Baaardzo wygodne :)



Pasaż św. Huberta 

Urocza para, nieprawdaż?


Alternatywne sposoby podróżowania po mieście, bo nóżki Dziewczyny często się męczyły.


Placyk przyjazny pieszym i miły dla oka ;)

Kto by pomyślał, że łażenie po wijących się wąskich ławkach (trudno powiedzieć właściwie co to było) wyzwoli u zmęczonych już całym dniem dzieci taką energię! Spędziliśmy tam ponad pół godziny i musieliśmy ich błagać byśmy już wracali do hotelu, bo noc się zbliżała.

Betonowe Miasto. Obrazek jak z komiksowego thrillera ;)

I tylko podróż samolotem stresująca. Dla mnie tylko, żeby była jasność.
Czy jest na sali ktoś kto wie gdzie kupić płaszcz Rumburaka? To dla mnie zdecydowanie jedyna bezstresowa metoda podróżowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz